Guess who's back. Back again!
Trochę mnie tu nie było. 4 lata. Czyli nie takie znowu trochę, chyba że TROCHĘ DŁUGO. Wiązało się to z dużą liczbą czynników zewnętrznych. W tym czasie odpadłem z pierwszych studiów, co trochę zabolało moją dumę. Wybrałem się na drugie, całkowicie zmieniając otoczenie, poniekąd redefiniując siebie przy okazji. Pomimo bycia na kierunku, który teoretycznie miał mobilizować do klepania na klawiaturze ładnych zdań, przez ten czas nie napisałem prawie niczego związanego z luźnymi rzeczami prywatnymi.
Jeśli coś już się pojawiało, to głównie krótkie zajawki, które zalegają gdzieś w odmętach dysku. Studia ukończyłem, rozpocząłem drugi stopień i... dzięki zrządzeniu losu, na nowo zaczęły kiełkować pomysły w mojej głowie (Ogólny zarys fabuły tego projektu od jakiegoś czasu leży jako przydługa notatka na telefonie, gdzieś od roku, może dwóch lat).
Nie będę dziękował nikomu, bo nie o to tutaj chodzi. Nie zmienia to jednak faktu, że w okolicy świąt ucieszyłem się jak małe dziecko, gdy przypadkowo natrafiłem na inne opowiadanie z tego samego uniwersum i połknąłem 34 rozdziały w bardzo szybkim czasie (a ostatnio też numer 35, polecam, zapraszam). Gdy zaczynałem, nie miałem możliwości obserwować innych wizji tego świata, co z jednej strony dawało dużo luzu w kreacji świata, chyba nawet pionierskiej, bo nie pamiętam, czy w 2013 roku coś funkcjonowało (jeśli tak, to przepraszam), a z drugiej zostawiało samotnie na lodzie, w towarzystwie kosmicznej liczby innych opowiadań, np. o Naruto (nic do tej mangi nie mam, żeby nie było), na które był wtedy bardzo duży popyt (tak samo jak na wszystkie opowiadania o miłostkach, fufufu). Dało mi to kopa na rozpęd, rozpoczęło się żmudne klepanie literek. Powstały fragmenty kończące cały cykl (ewentualnie kończące pewien etap, to wyjdzie w praniu). Publikowane teraz 4191 wyrazów jest wynikiem pracy na przełomie wtorku i środy (7-8 lutego 2017).
Dobra, bo wyszło z tego chaotyczne pitolenie bez ładu i składu (jak pisane przeze mnie komentarze), a jeśli ktoś tutaj trafił i zamierza coś poczytać, to raczej nie moje gorzkie żale. Parafrazując klasyków: "Zasiadamy wygodnie w fotelach, zapinamy pasy i rozpoczynamy lekturę."
Cisza na planie! Światło! Kamera! Akcja! (Ewentualnie "Kurtyna w górę!")
- Vegeta, uspokój się!
– Krzyknął potężny Nameczanin, nawołując saiyańskiego księcia do racjonalnego
zachowania. – Posiadanie ciała nie jest w naszym wypadku równoznaczne
nieśmiertelności. Jeśli go trafisz tą
techniką, to prawdopodobnie zniszczysz spory kawał planety, a nas narazisz na
stracenie, jeśli nie zapominasz takich szczegółów, WYBŁAGANYCH CIAŁ!
Utrzymujący trzeci
poziom super saiyanina mężczyzna spojrzał na niego w taki sposób, jak zwykle
robi się to na robactwo. Błękitna sfera przy jego dłoni powoli rosła, posyłając
wokół niewielkie wyładowania. Jedno z nich rozcięło materiał skafandra bojowego
na jego wyciągniętym ramieniu. Kilka innych pozostawiło cienkie ślady na twarzy
Trunksa.
- Chcę, żebyś spojrzał
mi w oczy, gdy będziesz pozbawiał mnie życia, tato.
Półkrwi wojownik zdał
się na ojcowską łaskę, pokornie wyczekując zakończenia starcia. Gdy Vegeta nie
zwrócił twarzy w jego kierunku, pozwolił sobie na zamknięcie oczu. Nie
wyobrażał sobie śmierci w taki sposób, nie z ręki opętanego szałem ojca. Swąd
przypalanej skóry i mięśni, połączony z wszechogarniającym bólem, pozwalał na
chwilę zapomnieć o braku możliwości kolejnego powrotu, nawet do takiej namiastki
życia, jaką przeżywał od tylu lat. Wierzył w to, że być może dostanie szansę
odrodzenia się jako inna osoba.
Coś błysnęło, a
następnie do jego uszu doszedł trzask towarzyszący uderzeniu kości o kość.
Nieznośne światło, przedzierające się przez skórę jego powiek nagle zniknęło.
Zastąpiło je inne źródło blasku, pochodzące z innego miejsca. Huk odległej
eksplozji wyrzucił z jego głowy wszystkie myśli. Ktoś go podniósł i cisnął w
stronę pozostałych osób tymczasowo zamieszkujących planetę bogów.
- Zajmijcie się nim –
Głos Gohana był nieznoszący sprzeciwu. Sam mężczyzna stał przed Vegetą, który
rozmasowywał swoje przedramię. Starszy z wojowników splunął na ziemię,
przywołując na twarz uśmiech mordercy. Syn Goku, w porównaniu do Trunksa, nie
zamierzał odstawać poziomem mocy od przeciwnika. W rozbłysku białej aury,
otoczony błyskawicami, osiągnął poziom Mistycznego Wojownika. Pozornie wiele
się nie zmienił. Materiał koszuli zaprotestował pod wpływem gwałtownego
rozrostu jego mięśni. Oprócz zwiększenia się jego masy mięśniowej, nie było po
nim widać większych zmian.
- Przyznaj się, Vegeta,
chciałeś wreszcie stanąć naprzeciw mnie, co? Wreszcie sprawdzimy, który z nas
jest silniejszym?
- Hmpf.
Błysnęło złote światło,
gdy książę zainicjował pierwszy atak. Zamarkował prawy sierpowy, by zaraz z
półobrotu zaatakować kopnięciem na biodro Gohana. Ten odskoczył do tyłu,
natychmiastowo zostając zmuszonym do blokowania i parowania kolejnych ciosów.
Wreszcie, otoczony białymi płomieniami, wystrzelił w powietrze, zamierzając odciągnąć
Vegetę od innych osób. Walka w powietrzu przypominała pokaz sztucznych ogni.
Zderzeniom rąk i nóg towarzyszył huk i iskry, a trafiające w siebie ładunki ki
wypluwały we wszystkie strony strugi płomieni i dymu.
Obaj Saiyanie
zatrzymali się gwałtownie w trakcie trwającego od dobrej godziny pojedynku.
Kombinezon bojowy Vegety był w wielu miejscach poszarpany i nadpalony, a
napierśnik skruszony na brzuchu, po trafieniu jednym z kopnięć, które normalną
osobę pozbawiłoby życia. Sam książę również nie prezentował się tak samo, jak
podczas walki z własnym synem. Ze złamanego nosa co jakiś czas leciała mu krew,
podobnie jak z rozcięcia nad lewym łukiem brwiowym i na prawym policzku. Ciężko
oddychając spojrzał wyzywająco na pierworodnego Kakarotta i przybrał pozycję
bojową.
Jak
tak dalej pójdzie, to będę musiał pójść na całość w walce z tym smarkaczem.
Szlag by to trafił! – złajał się w myślach.
Son Gohan również nie
prezentował się olśniewająco. Po koszuli pozostało jedynie wspomnienie. Nawet
sam nie pamiętał, w którym momencie ją stracił. Brązowe półbuty również nie
wytrzymały sprawdzianu wytrzymałości w pojedynku na taką skalę. Niedawno
eleganckie spodnie stały się poszarpanymi
brudnymi łachmanami. Ustawił się bokiem, trzymając bezwładnie zwisającą rękę
o wystającej kości przedramienia jak najdalej od przeciwnika. Sprawną prawą
ręką starł krew ściekającą z wargi.
Spojrzeniem na wpół przymkniętych przez sińce czarnych oczu starał się ocenić
swoje szanse w dalszej walce.
Pieprzony
szaleniec. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby zawalczył teraz z ojcem.
W kolejnej sekundzie
Vegecie przypomniała się scena z walki z Kakarottem, z czasów bycia opanowanym
przez Babidiego. Wszystko za sprawą równoczesnego trafienia obu wojowników w
twarze przeciwników prostymi ciosami. Obaj Saiyajinowie odskoczyli od siebie na
chwilę, by zaraz ponownie rzucić się sobie do gardeł, na wzór wściekłych psów.
Super Saiyanin
trzeciego poziomu chybił jednym z kolejnych ciosów, co natychmiast zostało
wykorzystane przez jego przeciwnika. W zamkniętej dłoni Gohana błysnęła
niebieska gwiazda, którą następnie wcisnął w pierś starszego mężczyzny.
Eksplozja cisnęła Vegetą z nieboskłonu łukiem w kierunku ziemi. Opadł na nią
spowity dymem i złotymi językami ognia. Chwilowo będąc w zwykłej formie leżał
na plecach, ciężko oddychając po niemożliwym do uniknięcia ataku. Spodziewał
się, że Gohan będzie dalej atakować. Jego zdziwienie nie miało granic, gdy
dostrzegł, że ten oczekuje na niego w powietrzu, wpatrując się w niego z
obrzydzeniem. Lewitujący wojownik o wiele za późno miał zrozumieć swój błąd,
który popełnił w tym momencie.
Vegeta z niemałym
wysiłkiem obrócił się na brzuch i podniósł na kolana. Splunął krwią i
zaciśniętą w pięść dłonią uderzył w ziemię, która popękała pod wpływem natarcia
na nią. Ogarnięty wściekłością wstał, zrywając z siebie resztki pancerza.
Zaklął czując protestujące żebra i zachwiał się na nogach.
- Nie. Nie pozwolę. NIE
POZWOLĘ, ŻEBY JAKIŚ PÓŁKRWI SYN CHERLAKA TRZECIEJ KLASY MNIE UPOKORZYŁ!
***
- Leż spokojnie,
Trunks. Masz szczęście, że Gohan uratował ci tyłek. – Syknęła mu do ucha jego
siostra, gdy klęczała przy obitym starszym bracie. Była rozdarta między chęcią
zabicia jego, jak i ich ojca, który kolejny raz sprawiał kłopoty. Spojrzała
błagalnie w kierunku dyskutującego z młodszym Nameczaninem Gotena. Ten stał
pozornie rozluźniony, jednak na widocznym profilu jego twarzy dostrzegalne było
widoczne napięcie.
- Dende, do cholery,
weź go ulecz! Jeśli zaraz nie stanie na nogach, to wszystkim będzie groziło
jedno wielkie, pieprzone, saiyańskie, zajebiście dumne, błękitno krwiste
niebezpieczeństwo! – Warknął wreszcie młodszy syn Goku, dając upust swoim
emocjom. W promieniu metra od niego zaczęły unosić się kamienie, gdy tracił nad
sobą panowanie. Rozwichrzone czarne włosy raz za razem unosiły się i opadały,
będąc zwiastunem nadchodzącej przemiany.
Zielonoskóry bez chwili
zwłoki rzucił się w kierunku rannego wojownika, nie chcąc wystawiać na próbę
gotenowej cierpliwości. Wokół jego dłoni wykwitła energia, uzdrawiając Trunksa
w ciągu kolejnej minuty.
- Uważajcie na siebie,
gówniarze. – mruknął Piccolo siadając przy kryształowej kuli. Kaioshin sprawił,
że pokazał się w niej obraz z drugiego końca planety. Widok ten nie napawał go
optymizmem. Czuł przebiegające wzdłuż kręgosłupa dreszcze, gdy moc dwóch wojowników
atakowała go, pomimo takiej odległości. Otarł wierzchem dłoni pojedynczą kroplę
potu spływającą z jego czoła. Kątem oka dostrzegł odlatujących w kierunku
pojedynku dwóch młodych wojowników.
***
- Ojcze!
- Bracie!
Okrzyki zapowiedziały
przybycie Trunksa i Gotena na długo przed ich zatrzymaniem się przy polu walki.
Dwóch bezustannie walczących ze sobą wojowników nie zwróciło na nich uwagi, wciąż
wymieniając ze sobą ciosy o potężnej sile. Napędzany bezkresną wściekłością
Vegeta, ponownie będąc przemienionym w trzecią formę Super Saiyanina,
przechylił szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Najpierw trafił Gohana trzema
szybkimi ciosami w twarz, następnie natarł kolanem w jego splot słoneczny,
wyrywając powietrze z jego płuc, by skończyć kombinację kopnięciem z obrotu na
wygięty kręgosłup przeciwnika, tym samym wbijając go w ziemię.
- Przed chwilą byłeś
taki twardy, sądząc że możesz walczyć ze mną, jak gdybym był kimś równym tobie.
Zapominasz jednak, że jestem elitą, mam we krwi bycie ponad takimi szczynami. –
Vegeta przez krótką chwilę zaszczycił spojrzeniem najmłodszych wojowników. Przez
jego twarz przemknął cień wściekłego grymasu, widząc ponownie swojego syna.
- Stanowczo za dużo
gadasz, mówił ci ktoś o tym? – Gohan z wielkim wysiłkiem podniósł się i przyjął
pozycję bojową. Z rykiem rzucił się na starszego mężczyznę, trafiając głową w
jego klatkę piersiową. Zaskoczony tak prymitywnym atakiem Vegeta został
odrzucony, na chwilę tracąc koncentrację. Takiej chwili potrzebował Gohan,
który kolejnymi atakami spychał księcia do głębokiej defensywy. W głowie Vegety
obijało się tylko jedno pytanie, czym był tak silnie umotywowany Gohan, że
pomimo tylu ran, zdawał się nie słabnąć.
- Gdzie ta twoja
elitarna siła?! – Siła kolejnego ciosu odrzuciła od niego przeciwnika, a fala
energii ki cisnęła Vegetą w pobliską górę. Poruszający się wbrew własnej woli
Saiyanin przebijał się przez kolejne metry skały.
- Na czułki Kaito,
nakopał twojemu ojcu! – Ogarnięty radosnym szałem Goten wykonywał taniec
zwycięstwa wokół stojącego z otwartą buzia Trunksa. Młody mężczyzna o
fioletowych włosach nie dowierzał w to, co przed chwilą zobaczył.
Czy
to ten sam Gohan, który dobry miesiąc temu miał problemy walcząc ze mną? Co się
z nim stało, że potrafi skopać tyłek mojemu ojcu?
- Zamknij się,
braciszku. Albo wiejcie stąd, albo scalcie się, bo Vegeta zaraz wróci. Obawiam
się, że za chwilę nie będzie zwracać uwagi na nasze powiązania. – Ostrzegł ich
wciąż śmiertelnie poważny Gohan, nie spuszczając wzroku z góry, w którą przed
chwilą wbił Vegetę.
Góra eksplodowała po
upływie niecałej minuty. Otoczony złotymi płomieniami Vegeta stał pośród
lewitujących fragmentów rozerwanych skał, kruszących się w kontakcie z jego
aurą. Ogarnięty bezbrzeżną furią poruszał się tak szybko, że Gohan nie zdążył na
czas zareagować, przez co przyjął na twarz uderzenie, po którym odleciał na
wiele metrów.
- No to wchodzimy do
akcji, Trunks. Czas na wielkie show Gotenksa! – Młodszy brat Gohana odskoczył
od przyjaciela na odpowiednią odległość i przyjął pozycję wyjściową. Po chwili
syn Vegety przyjął bliźniaczą postawę. Przy wspólnym okrzyku dokonali scalenia,
z którego powstał potężny wojownik.
Ubrany w czarno-złotą
kamizelkę i białe spodnie z błękitnym pasem, mężczyzna o czarno-fioletowych
włosach obserwował jak Vegeta pozwala powrócić Gohanowi, którego widok nie był
zachęcający. Saiyanin ledwo leciał, krwawiąc z wielu ran. Ledwo podniósł głowę,
wyczuwając nowe źródło ki. Niedostrzegalnie uśmiechnął się, czując na nowo
rodzącą się w jego sercu wolę walki. Geny jego przodków obudziły się, nie
pozwalając mu na odpuszczenie takiego pojedynku. Kolejny raz wszedł w stadium
Mistycznego Wojownika. Wciąż będący na ziemi Gotenks transformował się od razu
w trzeci poziom Super Saiyanina.
- Mój syn potrzebuje
pomocy szlamu trzeciej klasy, żeby wreszcie mi sprostać. Odrażające.
- Ojciec tego szlamu
trzeciej klasy niejednokrotnie cię pokonał, zawsze byłeś w jego cieniu! –
Krzyknął mu w odpowiedzi fuzyjny wojownik połączonym głosem dwóch osób. Nie
wiedział, że pokazał bykowi czerwoną płachtę. Rozjuszony poza wszelkie granice
możliwości Vegeta zaczął gromadzić niebezpieczną ilość energii w sobie. Aura
wokół niego narastała, tworząc wyładowania rozcinające powierzchnię planety.
Gdybym
mógł jakoś zaklaskać, to teraz bym to zrobił. Gratulacje, głąbie, mój ojciec
zatłucze teraz nas wszystkich, włączając w to Kaioshinów. Właśnie przemienia
się w czwarty stopień Super Saiyanina, rozumiesz? Czwarty stopień, pierwszy raz
od czasu walki ze smokami!
Dobra,
dobra, cicho tam.
Fuzyjny wojownik rzucił
okiem na unoszącego się w powietrzu Gohana. Mężczyzna wydawał się być
przerażony perspektywą walki z tym Vegetą na tym poziomie. Jednak gdy spojrzał
na połączenie swojego brata z Trunksem, nałożył na twarz maskę gotowości do
walki i zadowolenia. Skinął Gotenksowi i również wyzwolił całość pozostającej w
nim mocy. Trzęsąca się ziemia rozrywała się na kawałki, które unosiły się w
powietrze i kruszyły pod wpływem szalejących energii.
Jak
za dawnych czasów – pomyślał starszy syn Goku
przypominając sobie koniec pojedynku z Cellem i równocześnie gromadząc całą
energię ki w sprawnej dłoni. W na wpół zaciśniętych palcach błysnęła wirująca
błękitna sfera ki, strzelając językami niby płomieni liżących jego dłoń.
Zacisnął zęby, próbując zachować pełną koncentrację.
To
zabawne – przeszło mu przez myśl – tym razem ojciec mi nie pomoże. Mam za to nadzieję, że ma możliwość
oglądać ten cyrk.
- KA… - Zaczął
wypowiadać słowa legendarnej techniki, której jego ojciec w dzieciństwie
nauczył się od Muten Roshiego.
- … ME… - Kątem oka
dostrzegł błysk podobnej sfery, tworzącej się pomiędzy dłońmi Gotenksa. Efekt
scalenia również szedł na całość, czego dowodem była szalejąca wokół niego aura
oraz pękająca pod jego stopami ziemia.
- HAME-HAAAAAAAA! – Ryknęli
wspólnie, posyłając w stronę nieruchomego Vegety potężne fale uderzeniowe.
Światło pochłonęło całą okolicę, rozrywając powłokę planety w towarzystwie ryku
eksplozji.
Gohan opadł na skraju
potężnego krateru powstałego w wyniku połączenia ich technik. Pozbawiony
mistycznej mocy, ledwo był w stanie utrzymać się w pozycji siedzącej. Był tak
zmęczony, że nie zwracał uwagi na to, czy może wyczuć energię życiową Vegety.
Obok niego pojawił się zadowolony z siebie Gotenks, wciąż obnosząc się z
długimi włosami trzeciego stopnia transformacji.
- Dokopaliśmy mu, co? –
powiedział dumny unosząc w górę kciuk. Już chciał podnieść starszego wojownika,
gdy nagle wyprostował się. Z jego twarzy spełzł uśmiech, a usta niby obciążone
kowadłem rozwarły się w niemym przerażeniu.
O cholera. Mamy przesrane. Twój ojciec...
- Czyżby, mały? – Spokojny
głos Vegety przeciął pustkę jak miecz. Saiyański książę stał w tym samym
miejscu. Wyciągnięte w kierunkach, z których przyleciały do niego obie fale,
dłonie były pozbawione rękawic, widocznie spalonych podczas blokowania technik
i głęboko poparzone. Prawie całkowicie rozerwany kombinezon pokazywał to, czego
tak bardzo się bali. Prawie w pełni nagi tors pokrywała czerwona sierść,
podobnie jak widoczny fragment prawego ramienia, lewej łydki i przedramienia.
Czarne włosy unosiły się, leniwie poruszane wiatrem. Dwa kosmyki opadały na
jego barki. Nawet z daleka widzieli podrygujący czerwony ogon.
Mgnienie oka. Tyle
wystarczyło, by pojawił się przy nich. Gohana bardziej popchnął niż kopnął
prawą stopą, za to nie okazał litości Gotenksowi.
- Dokopaliśmy mu, co. Ojciec tego szlamu trzeciej klasy niejednokrotnie
cię pokonał, zawsze byłeś w jego cieniu. – Drażnił ich szczebiocząc jak
małe dziecko. Pochwycił złączony byt za długie włosy i uderzył czołem w jego
nos. Następnie wbił pięść w brzuch. Po tym jego kolano odnalazło twarz
Gotenksa, który po tym ciosie padł na ziemię niezdolny do walki. Turkusowe oczy
napotkały te żółte, otoczone czerwonymi obwódkami, w których nie można było się doszukać nawet śladu
wcześniejszego szaleństwa. Vegeta był wściekły, temu nikt nie mógł zaprzeczyć,
ale był przy tym osobą w pełni poczytalną.
- PRZED. CHWILĄ.
BYLIŚCIE. TACY. WYSZCZEKANI. POSTAWCIE. SIĘ. TERAZ. GNOJKI! – Wyrzucał z siebie
pojedyncze słowa, każde akcentując uderzeniem w twarz Gotenksa, który był już w
normalnej postaci. Każdy z zadanych ciosów wbijał głowę połączonych ze sobą
młodych mężczyzn w skalistą glebę. Gdy Vegeta wreszcie odstąpił od
niebroniącego się wyniku scalenia, ten w błysku światła rozszczepił się na
dwóch potwornie poturbowanych wojowników.
- Znajcie swoje
miejsce, szumowiny. – Syknął wracając do normalnej formy. W towarzystwie błysku
aury odleciał z pola walki, pozostawiając trzech młodych Saiyaninów w opłakanym
stanie.
***
- A to dopiero historia
– mruknął Goku. Leżał wyciągnięty na dachu pałacu i patrzył w wielobarwne
chmury zakrywające niebo. Pogwizdując podrzucał jedną z kryształowych kul. Nie
powinno go dziwić, że Vegeta dał wycisk trzem pozostałym, ugryzł się w język
myśląc o nich w kategorii żywych, Saiyaninom, a jednak poczuł ukłucie zawodu,
na myśl o porażce swoich synów.
- Gdybym mógł tam być,
to wszystko by było inaczej…
- Tak, byście zmietli
planetę w ciągu kilku minut –
mruknięcie Shenrona przetoczyło się po całej okolicy jak zwiastun burzy. Wielki smoczy łeb wyłonił się spomiędzy chmur,
dokładnie nad mężczyzną. Czerwone ślepia wpatrywały się w niego wyczekująco.
- No czego się tak
gapisz? – Mruknął zakłopotany, odwracając głowę na bok i unikając ciężaru tego
spojrzenia. – Przecież wiem, na co się pisałem, odlatując z tobą. Chociaż…
- Tęsknisz?
- Tak. Co, zabronisz
mi? Może jest jakaś smocza zasada, że nie możemy mieć uczuć? – Zirytowany
Saiyanin podniósł się do pozycji stojącej. Położył dłoń na nosie smoka i
poklepał go po przyjacielsku.
- Dziwny jesteś, Son
Goku. Od tysiąca lat pełnisz obowiązki Ryuujina, a nadal nie przyzwyczaiłeś się
do samotności. Od niecałego tysiąca lat jesteś bezrobotny, bo ziemski
Wszechmogący umarł, nie zostawiając po sobie następcy. Wiem, że jest ci trudno,
bo zawsze byłeś otoczony wianuszkiem przyjaciół i rodziną, a teraz czasami ja
się pojawię u ciebie. Musisz kiedyś zaprosić też Porungę, wbrew pozorom to
równy gość.
- Może tak zrobię, ale
pod warunkiem, że też wpadniesz. Nie rozumiem nameczańskiego, jak dobrze wiesz. – Mężczyzna zaśmiał się zakłopotany. – Znam zasady, tylko smoki mogą być w tym
wymiarze. Dobrze, że chociaż mogę ich obserwować, jak w jakimś reality show.
- W czym? – Shenrona
widocznie zaintrygowało porównanie zastosowane przez mężczyznę.
- Nieważne. Na szczęście,
moja znajomość z Enmą, Babą Gulą, Kaito i Kaioshinami na coś się zdała i
załatwiłem im ciała. Dzięki temu wciąż tam są. W dwóch grupach, ale są.
Pół smok uniósł się w
powietrze i usiadł w pozycji kwiatu lotosu na szczycie potężnej czaszki
łuskowatego towarzysza. Smok przemierzał z nim morze chmur, pomrukując tylko
sobie znaną melodię*.
- Shenlongu, powiedz
mi, proszę, czy w całym wszechświecie jest ktoś potężniejszy ode mnie? –
Zapytał wreszcie, poszukując w sobie dawnej motywacji do treningu. Czasami,
szczególnie na początku, wiedząc że ma pełną kontrolę nad warunkami panującymi
w smoczym wymiarze, zwiększał poziom grawitacji w celu wzmacniania swojego
ciała morderczymi treningami. W porównaniu do maszyny zbudowanej przez Bulmę,
wymiar nie miał granicy możliwej zmiany ciążenia. Tutaj jedyną granicę stanowiła
wyobraźnia Ryuujina.
Gad nie odpowiadał mu
przez kilka minut, sunąc przez przestworza. Gdy wreszcie udzielił odpowiedzi,
szczęka mężczyzny opadła.
- Jest ktoś. Nawet
więcej, niż potężniejszy. On jest Bogiem Zniszczenia, Goku. Potrafi unicestwić
planetę ze wszystkimi jej mieszkańcami jednym ruchem ręki, rozumiesz? – W
głosie Shenrona czuć było strach i respekt do tej osoby.
- Dlaczego nigdy o nim
nie słyszałem? Jak mu na imię? Dlaczego nigdy się nie pokazał, skoro w
galaktyce działy się takie rzeczy?! A niech mnie, mam tyle pytań do niego! – W
jego sercu na nowo rozgorzał ogień, który tlił się uśpiony gdzieś na samym
dnie.
- To Beerus-sama, mój
drogi. Lubi zapaść w bardzo długi sen, a o istnieniu planety decyduje na
podstawie tego, czy miejscowa kuchnia jest dobra. Wierz mi, nawet z TĄ formą
byś nie był dla niego wyzwaniem, chociaż już wszedłeś na poziom niedostępny dla
Vegety.
- Jak kiedyś trzeci. To
ciekawe, że osiągnął go później niż czwarte stadium.
Goku patrzył we
wszystkie strony przerażony. Grzmoty dochodziły do niego, a on nie mógł
zlokalizować źródła hałasu. Dopiero po chwili dotarło do niego, że to smoczy
śmiech.
- To co muszę zrobić,
żeby go pokonać?
***
- Chłopcze, słuchasz
mnie? – Zaczął ostrożnie mistrz, siadając obok zajętego pochłanianiem kolejnej
porcji jedzenia Mitsau. Młody chłopak odłożył opróżnioną miseczkę i bambusowe
pałeczki, po czym spojrzał na wciąż skrywającego się pod płaszczem z kapturem
opiekuna.
- Wiem, jak bardzo
pragnąłeś zwycięstwa w tym turnieju. Ja też chciałem zobaczyć ciebie
wygrywającego każdą walkę. Nie zrozum mnie źle, ale musisz poddać się w finale.
– Dodał widząc, że uwaga ucznia jest skupiona na nim. Zgodnie z
przewidywaniami, jego reakcja była tylko jedna. Mitsau poderwał się z ławy,
nosząc się z zamiarem rozpoczęcia głośne kłótni.
- ALE…
- Siadaj! – Głos
mistrza smagnął go mocniej niż niejeden cios. Nadąsany wykonał polecenie i
zwiesił głowę. Starszy mężczyzna westchnął zrezygnowany, widząc jak bardzo
zabolało jego polecenie.
- Co niby jest
ważniejszego od całego Tenkaichi Budokai? – Padło pytanie z ust zrezygnowanego
Mitsau. – Po co było to wszystko, skoro na koniec każesz mi się poddać?
- W życiu wojownika nie
chodzi tylko o zdobywanie pucharów, mój drogi. Nie potrzebujesz wygrania
turnieju, żeby znać swoją wartość. Jeszcze dzisiaj chcę zabrać cię w daleką
podróż, jest jeszcze wiele rzeczy, których muszę cię nauczyć, zanim wreszcie
zabierze mnie ziemia.
Mając przed oczami
wizję podróży, podczas której miał wzmocnić się dzięki kolejnym treningom,
Mitsau rozważał słowa swojego mistrza. Z jednej strony, pragnął wygrania w tym
turnieju, co zapewniłoby im obu dostatnie życie, zamiast mieszkania w starej
chacie pod lasem. Chciał tego zwycięstwa z samej miłości do walki. No i obiecał
spotkanie tej dziewczynie, a skoro oboje dotarli do finału, to nie mógł znaleźć
żadnej wymówki do wymigania się od pojedynku z nią. Z drugiej strony, mistrz
nigdy dotąd się nie pomylił, gdy wydawał mu polecenia. Kierował jego życiem od
samego początku, więc Mitsau, chociaż tak jak teraz, mimo wątpliwości
podejmował decyzje zgodne z wytycznymi starego mężczyzny.
- Dobrze, zrobię to. –
Powiedział wreszcie. Po drgnięciu zakrytego towarzysza rozpoznał, że zaskoczył
go taką decyzją. Widocznie mistrz już nastawiał się na wiszącą w powietrzu
kłótnię. – Ale na moich warunkach. Nie poddam się. Po prostu przegram.
Powoli różowiejące
niebo zwiastowało nadchodzący zachód słońca. Obaj mężczyźni bez słowa wstali i
po kilku minutach pozwolili porwać się rzece ludzi zmierzających na stadion.
Gdy już znaleźli się w szatni, nie odezwali się do siebie ani razu. Lekko
przygaszony Mitsau patrzył na poprzedzające główny punkt programu atrakcje. Na
ringu jedna grupa aktorów w jaskrawych strojach uciekała w akrobatyczny sposób
przed przebraną za czerwonego smoka drugą grupą. Wszystko odbywało się przy
akompaniamencie bębnów, fletów i piszczałek, na których grała orkiestra
rozłożona wokół ringu. Sądząc po głośnych śmiechach widowni, spektakl stanowił
dobrą przystawkę przed tym, co za chwilę miało nadejść.
Gdy wreszcie
kilkanaście minut później przedstawienie dobiegło końca, a aktorzy uciekli z
ringu, na jego środek wybiegł ten sam rudy konferansjer. Publika zaryczała
ogłuszająco, odpowiadając na jego pytanie o gotowość na zobaczenie ostatniego
pojedynku. Jako pierwszą wywołał Yuki, która bez słowa minęła Mitsau wychodząc
z szatni. Kroczyła przed siebie z taką pewnością siebie, że chłopak mimowolnie
uśmiechnął się półgębkiem. Słysząc swoje imię, ruszył zanim mistrz zdążył coś
do niego powiedzieć.
To
dziwne – Przeszło mu przez myśl – rano nawet mnie nie znali, a pod koniec dnia traktują mnie jak jakąś
gwiazdę. Gdyby rzeczywiście tak mnie lubili, to bym nie musiał zapłacić za
jedzenie.
- Panie i Panowie,
przed nami WIELKI FINAŁ! – Krzyknął do mikrofonu, a jego głos wydobył się z
zainstalowanego na stadionie nagłośnienia. – Znacie oboje naszych finalistów!
Widzieliście ich poprzednie pojedynki! PRZYGOTUJCIE SIĘ NA GRZMOTY!
Tłum szalał z
ekscytacji, co jednak niewiele obchodziło młodego mężczyznę. Skłonił się
przeciwniczce i przyjął pozycję wyjściową do walki. Jego ogon bujał się to w
lewą, to w prawą stronę, dekoncentrując Yuki. Dziewczyna wreszcie potrząsnęła
głową i spojrzała w oczy chłopaka, tak czarne i przygaszone. Wydawał się być
gdzieś indziej, nawet gdy rozbrzmiał gong.
Po kilku uderzeniach serca
postanowiła zaatakować. Rozpoczęła kopnięciem z wyskoku, które powinno trafić
jej przeciwnika w brodę. Właśnie, powinno, bo mężczyzna robiąc krok do tyłu,
dodatkowo wygiął się, unikając jej stopy o centymetr. Przez długie minuty
wyginał się przed jej ciosami jak palma pod wpływem gwałtownego wiatru. Robił
to wszystko z tym samym nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- Zaczniesz wreszcie
traktować mnie poważnie? – Warknęła, gdy kolejny raz spudłowała. Nikt nie
traktował jej w taki sposób. Do tej pory nikt również nie był w stanie uniknąć
wszystkich jej ataków.
Natarła kolejny raz.
Obrotowe kopnięcie przecięło powietrze w kolejnej próbie urwania głowy
otoczonej lwią grzywą czarnych włosów. Mitsau płynnie opadł na ziemię i podciął
stojącą wciąż na jednej nodze Yuki. W rezultacie tego ataku, dziewczyna runęła
na plecy, podczas gdy on odszedł na środek areny jak gdyby nigdy nic. Przyjął
pozycję bojową i czekał.
W
co ty grasz? Za chwilę zetrę z twojej twarzy ten kpiący uśmiech, dzikusie!
Z takimi myślami
zbliżyła się do niego o wiele powolniej, niż robiła to wcześniej. Mitsau
niespodziewanie zrobił szybki krok do przodu, zmieniając pozycję na tę
przeznaczoną dla osób leworęcznych, czego rezultatem było natychmiastowe
cofnięcie się jego przeciwniczki. Karcąc się w myślach, dziewczyna doskoczyła
do niego w ciągu kolejnej chwili. Mimo napierania, wciąż nie mogła go trafić.
Mężczyzna zdawał się mieć genialne wyczucie przestrzeni, bo gdy tylko docierał
w okolice krawędzi kamiennego kwadratu, natychmiast zmieniał kierunek ruchu, okrężną
drogą powracając w okolice środka. Coraz częściej pozwalał sobie na ośmieszanie
jej przed publicznością, raz za razem pozbawiając ją równowagi lub obalając w
dziecinny sposób, gdy kontrował kolejne uderzenia.
Walka trwała tak długo,
że wokół stadionu zapadły ciemności. Reflektory oświetlały cały ring, a letnie
powietrze przyjemnie chłodziło rozgrzaną do czerwoności publikę, która
oczekiwała zupełnie innego starcia. Mitsau uznał, że trzeba widzom dać trochę
dramatyzmu, i sam zaczął wyprowadzać ciosy. Te były jednak sygnalizowane i, jak
na niego, powolne, co doprowadzało jego przeciwniczkę do pasji. Widząc jego
styl walki w poprzednich pojedynkach, wiedziała o jego prawdziwych zdolnościach
lepiej niż ktokolwiek inny. W pewnym momencie, kilka minut później,
przyspieszył, dzięki czemu dwukrotnie trafił ją wewnętrzną częścią
wyprostowanej dłoni w jej brzuch, by następnie od niechcenia dać jej prztyczka
w czoło. Wreszcie ich walka zaczęła przypominać to, czego oczekiwali
obserwatorzy.
Nie trwało to jednak długo.
Yuki zaatakowała ciosem podbródkowym, po którym ciało Mitsau oderwało się od
kamiennych płyt. Mężczyzna nie został trafiony, a jednak przeleciał w powietrzu
do samego skraju ringu, którego chciwie złapał się palcami, imitując próbę
powrotu do gry. Dziewczyna nie dała mu tej szansy, gdy wpadła w niego z
kopnięciem obiema nogami, czym wyrzuciła go poza ring.
- Moi państwo, co to
był za pojedynek! Czy wy to widzieliście?! – Po stadionie kolejny raz poniósł
się głos konferansjera, który właśnie podbiegał do Yuki. – Mamy zwycięzcę,
przepraszam, zwyciężczynię tegorocznej edycji Tenkaichi Budokai. Panie i
Panowie, Yuki ze szkoły Herculesa, wielkie brawa!
Yuki, wciąż wściekła,
chciała z gniewnym rykiem zeskoczyć z ringu i dalej tłuc chłopaka, który ją
sprowokował swoim lekceważącym podejściem do tego pojedynku. Zanim zdążyła
wprowadzić swój plan w życie, zdołała tylko dostrzec znikający w wejściu do
szatni ogon.
Wygrana nie smakowała
jednak tak, jak dziewczyna tego oczekiwała. Wywołała na twarzy wymuszony
uśmiech, gdy kilka minut później wręczono jej pas mistrzowski. Wygrała mimo
bycia słabszą. Uciekła sprzed kamer, wymigując się sprawami prywatnymi i
wbiegła do szatni, mając nadzieję na zastanie tam dwóch tajemniczych
przybyszów. Ku jej zdziwieniu, pomieszczenie było puste.
***
- Nie smuć się, mały.
Za rok to ty będziesz zwycięzcą. – Zapewniał go mistrz, gdy opuszczali granice
miasta jakiś czas później. Mitsau ponownie miał na sobie długi płaszcz z
kapturem. Podobnie jak w drodze na turniej, niósł też plecak swój i mistrza.
Czuł na sobie oskarżające spojrzenia figur Goku i Vegety, na które nawet nie
zerknął, gdy znikał z miasta. Zawiódł ich.
- Przestało mi zależeć
na wygraniu tego turnieju. Po prostu chcę odzyskać spokój ducha i trenować. Jak
najdalej od cywilizacji i ludzi. – Mruknął pod nosem. Pomimo przeciągania
pojedynku, co zrobił na złość opiekunowi, nie czuł się specjalnie zadowolonym.
Żadna z walk nie była dla niego wymagającą, a gdy już dotarł do finału, to
zawiódł się całkowicie. Spodziewał się wysoko zawieszonej poprzeczki, a mógł
sobie pozwolić na dużo za dużo. Gdyby nie obiecanie mistrzowi przegranej, to
zostałby zwycięzcą w ciągu kilku sekund.
Czy
jest tu ktoś, kto będzie dla mnie wyzwaniem?
* - Zadanie domowe dla osób komentujących. Co nucił smok, czekam na propozycje :)
I jak, podobało się? Liczę na feedback, jaki ten by nie był.
Drobna zapowiedź: w numerze 4 akcja trochę się rozpędzi.
I jestem na 3 rozdziale. Teraz się będę czepiać ;) Fabularnie bardzo mi się podoba, cały DB, widać, że dobrze znasz ten świat. To ciesszy! Wychowałam się na dragon ballu i to zawsze będzie bliska memu sercu tematyka.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że o te uwagi się nie obrazisz. Wychodzę z założenia, że po to jesteśmy i się czytamy, między innymi, aby zwracać sobie uwagę na błędy. Może niektóre uznasz za pierdoły, ale ja wierzę w moc szczegółów. Wszyscy dążymy chyba do profesjonalizmu, no nie? Przynajmiej trochę. Skoro mamy możliwość ewoluować, to pytam - łaj not? ;)
Na początek zapis dialogów. zauważ, ze raz stosujesz krótki raz dłuższy myślnik. Ten dłuższy to półpauza i właśnie takie (albo pauzy, jeszcze trochę dłuższe) powinny być stosowane przy dialogach. Krótkie (standardowe) myślniki używamy dzieląc wyrazy, np. czarno-biały.
Dalej:
- Vegeta, uspokój się! – Krzyknął potężny Nameczanin, <-- "krzyknął" powinno być za małej. nie szkodzi, że mamy wykrzynik, podbnie gdyby był znak zapytania czy wielokropek, jesli po kwestii bohatera pada okreslenie tego, w jaki sposob zostala ona przedstawiona (krzyknął, powiedział, wyjaśnił, zauważył itd. itd.) to nigdy nie konczymy tego kropka (ale mozna oczywiscie stosowac ! ? czy ...) i po myslniku zapisujemy cd z malej litery. Natomiast jesli po diaogu pada opis zwiazany z wykonaniem innej czynnosci, mamy i kropke i duza litere, np:
- Vegeta, uspokój się. - Potężny Nameczanin spojrzał na niego surowo.
Bardzo fajnie zapis dialogow wyjasniony jest tutaj, warto zerknac (nie jestem pewna czy dobrze mi wychodzi tlumaczenie)
http://www.jezykowedylematy.pl/2011/09/jak-pisac-dialogi-praktyczne-porady/
Mam jakis problem z kopiowaniem od poczatku zdania, wiec wybacz, jesli beda urwane, ale bede sie starac kopiowac, zeby cos na konkretnym przykladzie pokazac.
trzeci poziom super saiyanina mężczyzna spojrzał na niego w taki sposób, jak zwykle robi się to na robactwo. <-- warto przebudowac druga czesc zdania, "jak zwykle robi się to na robactwo" nie brzmi dobrze niestety. Samo się nasuwa, że mężczyzna spojrzał na niego w taki sposob, w jaki zwykle patrzy się na robactwo.
To taki ewenement myślę, bo zwykle widzę, że dobrze budujesz zdania. Opisy są bardzo spójne i szczegółowe, łatwo wszystko sobie wyobrazić.
- Chcę, żebyś spojrzał mi w oczy, gdy będziesz pozbawiał mnie życia, tato.
Uuu, tu miałam dreszcze! Doskonale widzę tę scene *.* doskokurwanale (wybacz, ja nie umiem sie powstrzymac w 8/10 przypadkach, zwlaszcza jak mnie bierą emocje xd). Ta pokora Trunksa, że zdaje się na jego łaskę...! Boję się, co zrobi Vegeta. Czy naprawdę mógłby...? Własnego syna. To Vegeta. Ale zawsze wierzyłam, że gdzieś tam wewnątrz w ostatniej chwili zdarza mu się zaciągać jakis reczny hamulec bezpieczenstwa.
aaaa, mnostwo emocji.
cie się nim – Głos Gohana <-- o tu np brakuje tylko kropki po 'nim'
Materiał koszuli zaprotestował pod wpływem gwałtownego rozrostu jego mięśni.
bardzo fajny, trafny opis. uwielbiam takie ;)
- Hmpf.
och, typowe <3 ;D
Naprawdę genialne opisy walki <3 Jestem pod wrażeniem.
I przecinki! Pięknie leżą. Zwykle zwracam mega uwagę na przecinki, nie żebym była jakiś ekspertem, ale jakieś takie mam zboczenie ;D No i póki co ani jednego nie zauważyłam w niedopowiednim miejscu, czy żeby brakowało! <3
"Saiyanie" Mogę? Tak pogadać na temat odmiany ;D Też myślę, że chyba tak najwłaściwiej się odmienia. Robię korektę do DB Super (z grupą, ktora zajmuje sie tlumaczeniem skalnacji mang) i często rózne formy napotykam... Sayanowie np. Czasem 'głupnę' już od tego, ale jak widzę u Cb Sayanie, to tak... Myślę, że to jedyna poprawna forma.
OdpowiedzUsuńpo trafieniu jednym z kopnięć, <-- po trafieniu jednego z kopnięć , tak myślę
O njjjjeeee, zUamał mu nos! Oiiiii! Zuy Gohan! :D
Ciężko oddychając (przecinek) spojrzał wyzywająco na <-- znalazlam jeden ;p serio, wciaz mega szacun za interpunkcje.
Jak tak dalej pójdzie, to będę musiał pójść na całość w walce z tym smarkaczem. Szlag by to trafił! – złajał się w myślach. - o tu pieknie zapisane! prawidlowo!
Son Gohan również nie prezentował się olśniewająco. Po koszuli pozostało jedynie wspomnienie. Nawet sam nie pamiętał, w którym momencie ją stracił. Brązowe półbuty również <-- również, również,powtórzonko. wybacz mi ze tak szcegolowa jestem! Jak juz zaczelam, to jade z koksem! ;)
Bardzo się wciągnęłam w walkę Gohan vs Vegeta. Naprawdę opisy pierwsza klasa i robia swoje. Wtracenie mysli bohaterow <3 Jest napiecie i jest akcja.
Obaj Saiyajinowie <-- a! niekonsekwencja. Wczesnien byli Sayanie. Tego bym sie trzymała. Saiyaninowie jest jeszcze dziedziejsze niz Sayanowie.
- Nie. Nie pozwolę. NIE POZWOLĘ, ŻEBY JAKIŚ PÓŁKRWI SYN CHERLAKA TRZECIEJ KLASY MNIE UPOKORZYŁ!
Ooooch, cały Vedżita! <3 Chyba wiem co się teraz stanie.... ;)
Masz szczęście, że Gohan uratował ci tyłek. – Syknęła <--- bez kropki i syknela z malej, o tym mowilam na poczatku.
twarzy dostrzegalne było widoczne napięcie. <--- mam watpliwosci co do dostrzegalne bylo widoczne, czy to nie aby maslo maslane. mysle ze spokojni jednego albo drugiejo wyrazu mozna sie pozbyc i sens zostanie zachowany
Jeśli zaraz nie stanie na nogach, to wszystkim będzie groziło jedno wielkie, pieprzone, saiyańskie, zajebiście dumne, błękitno krwiste niebezpieczeństwo!
hahahahaha xd piękne ;D blekinto-krwiste z myslnikiem, krotkim ^^ ale pieknie wlazlo ;D
- Na czułki Kaito, nakopał twojemu ojcu! – Ogarnięty radosnym szałem Goten wykonywał taniec zwycięstwa wokół stojącego z otwartą buzia Trunksa.
coś mi sie wydaje, ze gotena w twoim wydaniu polubie bardziej, niz oryginalnego ;D
Prawie w pełni nagi tors pokrywała czerwona sierść, podobnie jak widoczny fragment prawego ramienia, lewej łydki i przedramienia. Czarne włosy unosiły się, leniwie poruszane wiatrem. Dwa kosmyki opadały na jego barki. Nawet z daleka widzieli podrygujący czerwony ogon.
<3 noooo właśnie. na to czekałąm :D tak tak tak! ;D *cieszy*
no i nowu mam rozkmine. Saiyanin czy Saiyan? fak, trudne to.
To Beerus-sama, mój drogi. Lubi zapaść w bardzo długi sen, a o istnieniu planety decyduje na podstawie tego, czy miejscowa kuchnia jest dobra.
haha xd lubie go, no.
To dziwne – Przeszło mu przez myśl – rano nawet mnie nie znali, <-- tutaj zapisac to mozna albo tak:
To dziwne – przeszło mu przez myśl – rano nawet mnie nie znali (w sytuacji jelsi to jedo zdanie z wtraceniem czyli To dziwne, rano nawet mnie nie znali. wtedy myslniki tez zastepuja znaki interpunkcyjne , ktore zwykle by wystepowaly w takiej sytyacji)
albo tak:
To dziwne. – Przeszło mu przez myśl. – Rano nawet mnie nie znali, (czyli dwa zdania, tradycyjniej)
No ciekawi mnie ostac Mitsau. Bezprzecznie ma ogrmna sile, ma tez ogon, czyli jest Sayanem (Sayaninem? ratuj!) ale czyim jest potomkiem? Skad sie wzial i co go czeka?
No walke Yuki i Miysau czytalam z zapartym tchem, chociaz zapowiedziales, jak ona sie skonczy. a mimo to!
w 4 akcja sie rozpedzi?! toz tu bylo rozpedzone wszystko do granic mozliwosci, walka przeplatana walka ;D ze moze fanularnie ruszy naprzod, to kupuje ;D
Za cholere nie mam pomysłu co se tam mogl nucic Shen. W glowie mam tylko opening z db z ;D
Matko! Bardzo mi sie podobalo. Obiecaj, ze bedziesz wrzucac rozdzialy regularnie. Moze byc co miesiac czy nawet dwa jak nie masz czasu, ale wrzucaj. Nie zawodz czytelnikow! ;)
Przydaloby sie te obserwowane, to ulatwia zycie. wtedy od razu bym widziala, gdy u Cb pojawi sie cos nowego, a jesli zainteresuje Cie moja historia i tez zobserwujesz, zadziala to w ten sam sposob. przydatny gadzet, polecam. ;)
wybacz ze tak sie rozpisalam! chyba na minimum dwie czesci etraz musze to podzili, ło Yezu.
o i widze spis tresci sie pojawil ;) fajnie. wgl szablon jest zajebisty, oczywiscie.
OdpowiedzUsuńOdpowiem w jednym miejscu, bo trochę szalone by było klepanie trzech odpowiedzi. Pewnie będzie chaotycznie (czyli bardzo po mojemu), no ale trzeba przywyknąć.
UsuńBardzo dziękuję za feedback. Jeszcze bardziej, za długą wypowiedź. A teraz, do rzeczy.
Nie urażają mnie wytykania błędów, bo jestem w pełni świadomy ich popełniania. A że przy tym nie lubię wyczekiwać na betowanie, to sam poprawiam swoje pierdoły (co jest dość idiotyczne, bo głosik w głowie i tak powie, że TAK MIAŁO BYĆ I TAM NIE MA BŁĘDU). Na wytykanie błędów tupałem nogą w czasie... no prawie zaprzeszłym (przełom gimnazjum-liceum, no i cały czas licealny. Czasy opowiadań na chomiku).
Pauzy, półpauzy, łączniki, myślniki. Znam temat, wałkowany do bólu w tamtym roku, podczas pisania pracy licencjackiej. Jest tylko jedno słowo. AUTOKOREKTA. Zawiesiłem walkę z nią, ze względu na lenistwo (patrz punkt pierwszy w "O mnie").
Co do problemu z odmianą nazwy rasy małpiatek. Dobry Boże, problematyczne to jest, bo raz widzę "Saiyanin", innym razem "Saiyajin" i różne wariacje na ten temat. Zgłupiałem, momentami pisałem w godzinach przeznaczonych na sen, a w wielokrotnej postprodukcji nie wychwyciłem tego. Mea culpa.
Co do Shena (który też napsuł mi krwi, bo widziałem Shenlonga i Shenrona wymiennie), to od znajomych dostawałem różne propozycje (najczęściej zabawne, albo totalnie abstrakcyjne)
Poziomy staram się mieszać, bo by mi pękło serce bez wstawienia czwórki (w napisanym baaaaardzo późniejszym fragmencie, od którego rozpocząłem proces powrotu, pojawiają się formy znane z DBS. Przynajmniej te znane na tę chwilę).
No i tak jak napisałem, bardziej wyżywam się w świecie potterowskim (który postawiłem na głowie, jeśli dobrze zrozumiałem odpowiedzi znajomych na fb. Oczywiście to była najczęściej druga część wypowiedzi, bo na początku pytali, czy moja psychika jest w pełni zdrowa, ale to bardzo offtopowe).
Spis treści klepnąłem, wygląda trochę średnio na chwilę obecną. Albo w przyszłości go zmienię na osobną stronę z rozpiską, albo coś z odstępami pomiędzy linkami będę musiał zrobić.
Oczywiście, że fabularnie się rozpędzi. Za to postaram się zmniejszyć dynamikę (rozumiem, że to DB, walka, walka, walka. No i jeszcze trochę walki, bo za mało jej. Jednak bym chciał trochę zwykłości w to wcisnąć.)
Tak, Mitsau jest małpiatką. Nawet ośmielę się zasugerować, że nie jest półkrwi. Co więcej, nawet może być bardzo mocno spokrewniony z kimś :)
Dobra, wystarczy tego wszystkiego. Z rana zacząłem czytać podrzucony przez Ciebie tekst, ale musiałem przerwać w trakcie. Postaram się nadrobić to w najbliższym czasie.
Ahoj!
OdpowiedzUsuńSpięłam się i nadrobiłam zaległości. Zacznijmy od rzeczy najważniejszych - Shenron na pewno nucił "Don't stop me now" Queen. Melodia Goku nieznana ponieważ, jak podejrzewam, ma bardzo zły gust muzyczny.
Ach, jaka zacna walka! Wiesz jak bardzo lubię porządne mordobicie, wyskoki, uskoki, stronę techniczną iii psychopatycznego Vegetę. Cieszę się, że Gohan nie daje sobą ot tak pomiatać i stawia mu czoła jak należy. Nigdy nie należałam do fanów GT, ale czuję, że zrobisz tu z tej serii dobry użytek. Tylko proszę, proszę, niech Vegeta ma swoje normalne włosy, a nie to dziwadło z Gt... *drama*
Podoba mi się również fakt, że akcja dzieje się równocześnie w co najmniej trzech różnych wymiarach. Od razu ukazuje to wielowarstwowość całej opowieści i daje ładną zapowiedź tego, co szykujesz dalej. Co nieco jak wiadomo wiem, ale oczywiście nie spoileruję. :D Jestem ciekawa jak do tego wszystkiego doprowadzisz.
Uuu, Mitasu się naraził. Jeśli dobrze rozumiem charakter Yuki, a raczej tak właśnie jest, to nie mógł jej bardziej obrazić, niż jak oddając walkę walkowerem. ;) Nieładnie, bardzo nieładnie.
Koleżanka wyżej omówiła kwestie zapisu, a ja raczej nie mam nic do dodania, więc sobie temat odpuszczam. Zauważyłam tylko, że w spisie treści przy linku do każdego rozdziału uciekł Ci dwukropek i w związku z tym link odsyła czytelnika w powietrze.
Czekam na więcej walk, więcej krwi, więcej akcji, więcej Vegety, na złe bohaterki, psychopatów, mordy, śmierć i krew (czyżbym się powtarzała?). Niech Ci wena sprzyja!
I dziękuję za reklamę! <3
To teraz powstaje drugie pytanie, czego słucha Goku? :D
UsuńTak, Vegeta ma być właśnie taki! Z jednej strony jest ojcem, który (jak pod koniec sagi Cella lub podczas walki z Fat Buu) da się zarżnąć za dzieciaki, a z drugiej strony to wciąż facet mający dużo krwi na rękach. Chyba wiadomo, do której części jego charakteru będę starał się częściej odwoływać, jeśli zajdzie taka konieczność :D
W usta Goku wcisnąłem tekst o dwóch grupach umarlaków. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że ich też należy wtrącić wreszcie (pewnie któregoś z Twoich ulubieńców tam trzeba będzie umieścić, bo planeta bogów jest raczej strefą vip).
Spis treści miał skopane linki, bo podczas kopiowania takowych, wkradło się podwójne http. Już jest naprawiony.
No młody się naraził jej, za co może w bliskiej przyszłości zarobić kilka guzów, taki huncwot ze mnie. Jakieś plany mam już co do tej dwójki, a bym chciał jeszcze kilku nowych ludzi tam wcisnąć.
Co do ostatniej prośby... Mówią "Proście, a będzie Wam dane". Ja mówię "Okażcie odrobinę cierpliwości, a krew zostanie rozlana" ;)
Zabileś mnie tą Lettusu. XD Jeśli to prawda, to uznam to za ukoronowanie moich prawie dwuletnich wysiłków.
UsuńNiezmiernie mnie cieszy nasz podobny pogląd na mordobicie i postać Vegety. Wiem, że mnie nie zawiedziesz. :D
I naprawdę nie obraziłabym się za powrót C-17!
Jeśli do tego dojdzie, to ja nie będę usatysfakcjonowany. Nawet jeśli będzie miała skłonności ludobójcze, to nie będzie tą samą Pierwszą Damą Zniszczenia :D
UsuńNa chwilę obecną napisałem dwa fabularnie istotne fragmenty. Początkowo nie planowałem na ten rozdział mordobicia, ale może jakąś małą przepychankę dam. Albo ze dwie, kwestia chęci.
Pytanie czysto techniczne: Czy androidy mogły umrzeć, w ludzkim rozumieniu tego słowa?
Awww, no moja Ttuce jest jedyna w swoim rodzaju! Ale uśmiałabym się, gdyby tamta Saiyanka również była z rodziny królewskiej. xD Albo może stanowiła taki odpowiednik Vegety z innego wszechświata (nie zdziwię się, jak twórcy nam coś takiego zaserwują)... Mimo że wygląda jak Brolly.
UsuńWłaśnie nigdy nie byłam tego do końca pewna. Ale w sumie uznałam, że muszą mieć jakiś termin ważności. Może bardziej wydłużony, tak jak Saiyanie. Skoro C-18 mogła urodzić dziecko, to znaczy, że ludzka biologia w jakimś stopniu ją obowiązywała.
Właśnie napisałem najbardziej kuriozalną walkę, która rozegrała się pomiędzy dwoma maskotkami publiczności u Ciebie. Powinnaś być zachwycona taką masą bredni xD Sam się dziwię, że potrafiłem takie coś napisać. Świetne otwarcie rozdziału, biorąc pod uwagę cały dramatyzm tego trzeciego.
UsuńJak dla mnie, to przywołanie postaci Brokułka jest takim mocnym 2/10 dla mnie. Niby to postać fillerowa, a postanowiono ją jednak "skanonizować"... uprzednio wciskając w kieckę. Czekam na ssj 4 w DBS, które jako pierwszy osiągnie Cabba. Wreszcie skończą się wojenki, że "SSJ4NIEJESTKANONEM!!!111ONEONE"
Rozumiem, że te wzruszenie na początku potwierdza słuszność nadania jej takiego tytułu? "Jestem Ttuce, Saiyański demon, królowa tej rasy, siostra Vegety, pierwsza dama zniszczenia. A ty kim, k..., jesteś, pajacu?!". Oczami wyobraźni już to widzę, szczególnie w jakiejś kuriozalnej scenie :D
Dobry Kami, czyżby Yamcha poszedł w ruch? xD Ta postać urosła u mnie do takiej rangi, że czasem zapominam, jak to z nim jest naprawdę. Czyżby walka między nim i C-17? :D Jakkolwiek nie będzie, to nie mogę się doczekać. Dobry comic relief to podstawa po wcześniejszej (dobrej) traumie.
OdpowiedzUsuńTeż nie podoba mi się ta stylizacja na Brolly'ego. Naprawdę mieli ogromną szansę na fajny desgin postaci, a po prostu stworzyli kogoś, kto w podstawowej formie wygląda jak kolejna koleżanka Gohana z liceum, a potem zmienia się w coś, co już widzieliśmy. Fasha i Gine wyglądały duuużo lepiej, nie wspominając o tych wszystkich genialnych fanartach, które fruwają w necie.
Taak, Pierwsza Dama Zniszczenia to genialny tytuł! Może nawet go jeszcze od Ciebie ukradnę. Jeszcze mam szansę. xD
Bierz, bierz. U mnie na chwilę obecną nie ma osoby godnej noszenia takiego tytułu :D
UsuńPowiedzmy, że trafiłaś. Co nie zmienia faktu, że i tak będziesz bardzo zaskoczona, uwierz mi.
Witam!
OdpowiedzUsuńNa wstepie musze z tupnieciem nogi zwrocic uwage, ze ja pisalam w 2013/roku i nawet zauwazylam, ze w nednym z Twoich postow widnieje moj kometarz z zaproszeniem na blog, taki kurna spam, szukalam czytelnikow. Po tylu latach przestalam, bo ludzie wymieklj co czytalj DB, ci co pisali takze pozucili swoje internetowe dzieci, a nolo pare naprawde dobrych tekstow, albo przynajmniej niezle zapowiadajacych sie. Siedze tu tyle lat i tak naprawde dla siebi, bo chce choc jedna historie doprowadzic do konca, pozniej pewno reaktywuje ktores z innych moich dzjel, w koncu z kazda wiaze sie jakas historia, jakis okres zycia. A sama przygoda z pisaniem zaczela sie w gimnazjalnych czelusciach o hogwarcie na nuz nieistniejacej platwormie zwanej tenbitem.
Ale, ale, bo zagalopowalam sie piszac o sobie, a jestem tu
, prawda by zrecenzowac Twoje opowiadanie.
Zaczne od tego, ze pomysl jest przedni, nowe pokolenie, niewiadome pochodzenid nowego Saiyana nie wiadomo jak bardzo rozcienczonego z ziemianami oraz jak bardzo poteznego?
Jak juz zaznaczylam w poprzednim odcinku zastanawia mnie smierc bohaterow Z. Jak zgineli, bo nie ze starosci, wszyscy mlodo umarli,a dosc w czas corki: Bra oraz Pan. Czy Dende takze nie postarzal sie jak stary dobry Kami??
Co do pytania o melodje smoka nic nie nasuwa mi sie do glowy,kompletna dziura bez dna i niech tak pozostanie.
Opisy walk sa bardzo emocjonujace! Uwielbiam to w opowiadaniach DB, a przeczytalam ich naprawde sporo (sie kopalo i kopalo) i jestes trzecia osoba, ktora potrafi zrobic to na swietnym poziomie! Czy jak napisze,ze jestes pierwszym facetem dowartosciowyje Cie? xD
Nie rozumuem tylko o co ten caly cyrk z Vegets na czele? Czy po prostu po smierci stal sue taki kaprysny, czy moze wstal lewa noga, z reszta jak zawsze? Wiem, ze morderczy Saiyanin jest super, ale kurde, chciwc zabic synakla, to juz jest cos. Czyzby brak Bulmy doprowadzal go do szewskiej pasji?? Moze kiedys sie dowiem.
Ps. Pisze z telefobu wiec moze byc nawalobe bledami, ale nie chxe mi sie szukac :p
Pozdrawiam goraco
Zacząłem czytać i Twoje opowiadanie. Jeszcze nie wiem co się stało Vegecie, że jest taki wściekły, bo po jego pogodzeniu się z wyższością Goku w Buu Sadze i poświęceniu życia dla rodziny, a potem całej sadze GT, gdzie np. nie chciał używać pełnej mocy przeciwko Gotenowi i Gohanowi musiało mu się coś stać. Trochę to "out of character" dla niego na ten moment imo, że tak gnębi Trunksa, ale zobaczymy dalej :D Czyżby tysiącletnia frustracja spowodowana brakiem wyzwania? Brak wpływu Bulmy? Czepiam się, bo Vegeta to moja ulubiona postać, ale dawno przestał być aż tak okrutny. Ciężko mi go szanować, gdy jest taki, bo przeczy to jego rozwojowi jako postaci, a nawet przez rok w Komnacie Ducha i Czasu chyba nigdy nie sprał tak swojego syna, a przynajmniej nic o tym nie wiadomo. Imo w sadze Buu uporał się już ze swoją frustracją i rozchwianiem emocjonalnym wysadzając się w powietrze dla rodziny. Zresztą, gadanie o elicie i niższej klasie to trochę jak powrót do skauterów i liczbowego ujęcia poziomu mocy. Dawno i nieprawda :D
OdpowiedzUsuńPoza tym po tysiącu lat spodziewałbym się, że Trunks nauczy się formy wyższej od SSJ xD Cała reszta po takim czasie też powinna mieć już multum nowych form ;)
Koniec czepiania się, bo to, co jest najlepsze w DB, czyli walki wyszły naprawdę dobrze. Jestem pod wrażeniem opisów sekwencji ciosów i w tym względzie mogę tylko się na Tobie wzorować. Pozdro!