Cześć. Chwilę mnie nie było, z różnych przyczyn. Żyję, mam się dość dobrze. Trochę zajęło mi napisanie tego rozdziału, ale ostatecznie się pojawił. Zapraszam do lektury i komentowania :)
Mitsau czuł wielkie poirytowanie. Zagryzał zęby, nie chcąc wreszcie powiedzieć na głos swoich myśli na temat dziewczyny. Wreszcie za westchnięciem ukrył cisnące się na usta słowa. Wyżył się na kamieniu, ciskając nim w niedalekie jezioro.
Mitsau czuł wielkie poirytowanie. Zagryzał zęby, nie chcąc wreszcie powiedzieć na głos swoich myśli na temat dziewczyny. Wreszcie za westchnięciem ukrył cisnące się na usta słowa. Wyżył się na kamieniu, ciskając nim w niedalekie jezioro.
– Dlaczego tak bardzo gryzie
cię moja obecność? – Yuki burczała znad swojej miseczki z ryżem. Żeby
zaakcentować swoje słowa, wycelowała w jego kierunku drewnianymi pałeczkami.
Bo
jesteś zbędna, słaba, irytująca. Nie jesteś rodziną.
– Mitsau ma gorsze dni.
Od czasu turnieju nie spotykaliśmy ludzi, więc teraz może czuć się
przytłoczonym tyloma nowymi osobami – słowa Mistrza wpadły w gęstniejącą
atmosferę pomiędzy dwójkę młodych osób. – Pewnie zaraz mu przejdzie.
Dodając te zdanie
spojrzał mu w oczy, a młody mężczyzna poczuł przed nim mimowolny respekt.
Musiał bowiem przyznać, że spojrzenie w czerń oczu jego opiekuna mogło
przypominać obserwowanie zbliżającej się z oddali burzy albo wybudzającego się
z letargu smoka. Przełykając ślinę, odwrócił głowę od niego, nie chcąc
prowokować prawdziwej awantury. Wojenka z Yuki była przy tym niczym.
– Jesteś. To
wystarczający powód. Idę po drewno na opał. Poszukam go gdzieś na drugim końcu
lasu – to mówiąc, podniósł się z pozycji siedzącej.
Drgnął, bardziej
wyczuwając niż widząc ruch z kierunku, z którego wcześniej przyszła ta
dziewczyna. Początkowo sądził, że wróciła ta wiedźma ze swoim jasnowłosym
tragarzem. Kiedy jednak spojrzał w tamtym kierunku, serce w jego piersi
zamarzło.
W ich stronę biegło
czterech mężczyzn. Byli dziwnie ubrani, w sposób zupełnie niepasujący do
czegokolwiek, co miał okazję zobaczyć. Nawet podczas turnieju nie zaobserwował nikogo
w podobnie dziwnych ciuchach.
To
nie ciuchy, to jakieś skorupy. Coś jak u żółwi.
– Ktoś do nas idzie –
zakomunikował krótko. Wiedział, że Mistrz zareagował. Nie musiał patrzeć, by
znać jego reakcję.
Nogi miał jak z waty,
gdy zauważył kolejny szczegół ich wyglądu. Tłumaczył sobie, że nie ma takiej
możliwości, by byli podobni. Jednak im dłużej przypatrywał się czterem osobom o
ukrytych za maskami twarzach, tym więcej dostrzegał podobieństw. Nie mogło być
dziełem przypadku, że każdy z nich miał długie włosy ciemne jak noc. Każdego z
nich cechowała wyraźna muskulatura.
Jednak ich sposób
poruszania był zupełnie inny. Podczas gdy on chodził jak osoba pewna swoich
umiejętności, oni kroczyli z gracją polujących wilków. I to poraziło jego ciało
potężnym ładunkiem niepewności. Oni nie byli przeciwnikami porównywalnymi z
ludźmi walczącymi podczas Tenkaichi Budokai.
Gdy czterech obcych
stanęło w odległości kilku kroków od nich, pierwszy raz usłyszał głos jednego z
nich. Dziwnie zniekształcony, gardłowy i chrapliwy, odezwał się w nieznanym mu
języku.
Jakbym
słyszał dzikie zwierze.
Stojący na czele grupy
mężczyzna, Mitsau odruchowo nazwał go alfą, przemawiał do nich jeszcze kilka
razy, za każdym razem w inny sposób, jednak z podobnym skutkiem. Ani Mistrz,
ani Yuki, a już tym bardziej Mitsau, nie rozumiał wypowiadanych przez niego
słów.
Gdy wydawało się, że
zamaskowany przemówi ponownie, ten stanął w pozycji bojowej. Mitsau, jakby
wiedziony tajemniczym zaklęciem, spojrzał głęboko w jego ciemne oczy. Serce w
jego piersi zaczynało wybijać rytm pieśni wojennej, gdy nagle zabrano mu
wszystko.
– Mały, to nie będzie
taka walka, jak do tej pory. Nawet walka z Neko nie była czymś tak poważnym –
powiedział Mistrz w sposób zupełnie niepodobny do jego zwykłego stylu mówienia.
Nie było w nim ani nuty rozbawienia, które zastąpił chłód.
Mitsau skrzywił się.
Przepełniony żalem cofnął się o krok, ciągnąc za sobą Yuki. Alfa cofnął się o
krok, a na jego miejsce wyszedł równy Mitsau wzrostem i mocniej od niego
umięśniony wojownik.
Skoro
starzec tak bardzo pragnie walki, to proszę bardzo! Nie będę mu przeszkadzać!
Niech ma swoją chwałę!
Mistrz spojrzał na
swojego podopiecznego jak zwykł na syna patrzeć surowy ojciec. Nie miał jednak
wyjścia, jeśli chciał uchronić go przed śmiercią. Biorąc głęboki wdech,
opanował swoje wątpliwości. Przy wydechu rozbudził wewnętrzny ogień.
Bardziej
gotowym do walki to ja już nie będę.
Stojący naprzeciw niego
kolos napiął się. Gdy otoczyła go jasna aura, ziemia pod ich stopami zaczęła
lekko drgać. Mistrz uśmiechnął się, postępując tak samo. Ruszyli na siebie
równocześnie, z szybkością powodującą opad szczęki u Yuki, a u Mitsau dobrze ukrywany
zachwyt. W jego przekonaniu, podczas walki z Neko jego opiekun nie pokazał
pełni swoich możliwości.
Starszemu mężczyźnie
jakimś cudem udało się uniknąć piekielnie szybkiego sierpowego, który mógłby
komuś urwać głowę. Zanim cios mający trafić w żebra przeciwnika dotarł do celu,
ten zdążył odskoczyć. Przy kolejnych starciach zderzali się pięściami lub
przedramionami, skutecznie blokując trafień w ważne punkty ciał.
Mitsau co jakiś czas
odrywał wzrok od pojedynku na przekraczającym jego rozumienie poziomie. W tych
momentach zerkał na pozostałych trzech dziwnych mężczyzn. Ci wydawali się być
całkowicie rozluźnionymi, przyglądając się walce bez oznak większego
zaciekawienia. Ich ogony, identyczne z jego własnym, falowały leniwie w lewo i
prawo.
Po kwadransie została
przelana pierwsza krew. Tajemniczy gigant trafił czubkiem stopy w brodę starca,
wyrzucając go w powietrze. Następnie szybko doleciał do niego i złączonymi
dłońmi uderzył z góry w jego klatkę piersiową. Bezwładny Mistrz wbił się w
ziemię jak kamień i zaległ w niewielkim wgłębieniu. Jego przeciwnik wisiał w
powietrzu, opuszczając gardę. Lekko przekrzywiając głowę, wpatrywał się w ciało
starca. Czułe ucho Mitsau wychwyciło trzaski zakłóceń dochodzących od strony
dziwnych mężczyzn. Widocznie musieli rozmawiać z ich towarzyszem z powietrza.
Potwierdziło się to po chwili, gdy tamten ponownie stanął w pozycji pokazującej
jego dalszą gotowość do walki.
– Mistrzu! – krzyknął
młody mężczyzna, ruszając w jego kierunku. Zamarł o krok od miejsca, gdzie
spadł jego opiekun z prostego powodu. Najpierw pojawiła się ręka, która oparła
się o grunt. Za nią druga, aż wreszcie ponad krawędzią niewielkiego krateru pojawiła
się twarz jego przybranego ojca. Mitsau mógł przysiąc, że nigdy wcześniej nie
czuł tak wielkiej ulgi. Mistrz był poobijany, ale nie wydawał się być bliskim
poddania się. Wręcz przeciwnie, w jego oczach płonął ogień rozpalonej furii.
– Powiedziałem ci, że
masz się odsunąć i nie przeszkadzać! – warknął na niego, gdy całkowicie
wydostał się z dziury.
Otoczony jasnymi
płomieniami uniósł się w powietrze i zaszarżował na przeciwnika. Zaskoczony
przybysz przyjął uderzenie na twarz, a następnie Ziemianin wystrzelił w jego
brzuch z bliskiej odległości pocisk ki. Spowity dymem gigant przeleciał dobre
dziesięć metrów zanim się zatrzymał. Ku ogólnemu zdziwieniu, starszy mężczyzna
nie kontynuował swojego natarcia, tylko oczekiwał na powrót przeciwnika.
No
dalej. Na co cię stać, dziwolągu?
Gigant powrócił do
niego. Lekko zdziwiony, jednak bez nawet najmniejszego zadrapania na
napierśniku. Podkreślając jego odporność, uderzył pięścią w miejsce, gdzie
przed chwilą eksplodowała na nim energia. Na twarzy Mistrza odmalowało się
przerażenie, które na moment unieruchomiło go. Kolos to wykorzystał, zasypując
go gradem ciosów.
Przyjmowanie uderzeń na
swój sposób otrzeźwiło starego mężczyznę, boleśnie przypominając o trwającej
walce, w której stawką było jego życie. A jeśli miał zamiar tak opuszczać
gardę, to mógł sam sobie już kopać grób. Odrzucił kopnięciem przeciwnika, co
dało mu chwilę na opanowanie. Otarł krew z twarzy i jeszcze raz zaszarżował.
Starcie po kilku minutach powróciło na ziemię, gdzie nawet na chwilę nie osłabło.
Jednak z upływem
kolejnych minut okupionych bólem, dla obserwatorów stało się jasnym, komu
sprzyjało większe szczęście. Gigant wciąż zdawał się nie być zmęczonym, czego
nie można było powiedzieć o Ziemianinie.
– Mistrzuuu! – Mitsau
zdzierał sobie gardło. Widząc mężczyznę w takim stanie, czuł chęć rzucenia się
w wir walki. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mu, że to właśnie powinien
zrobić. Szeptał mu do ucha obietnicę krwi wrogów, którą to Mitsau miał przelać.
Starzec uśmiechnął się,
co w jego stanie było zadziwiającym zjawiskiem. Raz jeszcze stanął na ugiętych
nogach, zapraszając przeciwnika do tańca śmierci. Tym razem coś się zmieniło,
co nie umknęło uwadze czterech zamaskowanych najeźdźców. Jak jeden mąż,
przebudzili swoje scoutery, które z rytmicznym pikaniem rozpoczęły analizowanie
sytuacji.
Wokół Mistrza pojawiła
się jasna aura. Z okrzykiem bojowym wyzwolił z siebie moc, od której drobiny
ziemi i nieduże kamienie w promieniu kilku metrów zaczęły się unosić w
powietrzu.
– Sądziłem, że nigdy
nie sięgnę po tę technikę… – powiedział z tak dużą determinacją, że Yuki
niedowierzała. Walka wymykała się jej rozumowi, jednak coraz bardziej
podziwiała hart ducha tego mężczyzny. Stojący obok niej Mitsau padł na kolana,
obserwując to z przerażeniem.
Dostrzegając kątem oka
reakcję swojego przybranego syna, zwrócił swoją poobijaną twarz w jego
kierunku. Jego usta kolejny raz wykrzywił uśmiech. Tym razem był on
przeznaczony jedynie temu młodemu mężczyźnie. Mistrz w tym krótkim geście
przekazał mu całą swoją miłość i wiarę w jego potencjał, ale przede wszystkim
przekazał jasny sygnał – nie zamierzał tam umrzeć.
– Kaio-ken!
Ryujin Son Goku
siedział na szczycie złotej kopuły w pozycji kwiatu lotosu. Wokół niego, jakby
wytwarzał własne pole grawitacyjne, krążyły kryształowe kule. Wrażenie
przypominania środka małej galaktyki wzmagał fakt, że był przemieniony w Super
Saiyanina.
Mogło się wydawać, że
mężczyzna był najbardziej opanowaną osobą, która kiedykolwiek żyła. Był jednak
w ponurym nastroju, o czym świadczyły ściągnięte w cienką kreskę wargi oraz
pogłębiająca się bruzda na jego czole. Nie zdawał sobie sprawy, że z wnętrza
dłoni ścieka mu krew.
– Jak to możliwe? Jakim
cudem jest ich więcej? I jak wszedł w posiadanie wiedzy o takiej technice? –
Mówił do samego siebie. Świadomość tego, że nikt mu nie odpowie, doprowadzała
go do momentu, w którym od nowa by musiał formować smoczy wymiar. Ostatkami
silnej woli trzymał swoją moc w ciele, pozwalając jej bardzo powoli i w
kontrolowany sposób wypływać przy pierwszej formie transformacji.
A
przede wszystkim, dlaczego wydaje mi się, że ki jednego z tych Saiyan jest mi
bliska?
– Shen! – ryknął ile
sił w płucach, mając nadzieję na pojawienie się dawnego ziemskiego smoka. Przez
niesamowicie ciągnące się minuty nic się nie działo, aż wreszcie powietrze w
całym wymiarze zgęstniało.
Ciemniejące niebo
przecięła błyskawica, która pozostawiła po sobie ślad nieznośnie przypominający
rysę na szkle. Rysa zaczęła się rozciągać i wybrzuszać, jak gdyby coś na nią
napierało z drugiej strony. Saiyanin wreszcie dostrzegł za cienką materią
szkarłatny błysk oka potężnego jaszczura. Następnie pojawił się obleczony
różnobarwnymi wyładowaniami pysk, a za nim wysunęło się wielometrowe cielsko
powleczone zielonymi łuskami. Emerytowany ryujin zdawał się być oszołomiony
przeniesieniem do tego wymiaru, co było niezwykłym zjawiskiem.
– Jeśli masz zamiar
jeszcze raz mnie tu ściągnąć, gdy się przemienisz, to cię zeżrę! Przechodzenie
jest trudne i bez tego! Gdy przemieniasz się, nawet w pierwsze stadium Super
Saiyanina, to jesteś o wiele potężniejszą jednostką! – Wściekła bestia rugała
Goku bez cienia wstydu. Jej głos, niczym potężny huragan, uderzał mężczyznę z nieznośnym hukiem.
– To ja się
przemieniłem? – Zaskoczenie na twarzy Goku było dla Shenrona wyraźnym sygnałem,
że Saiyanin wszedł na pierwszy poziom transformacji w sposób pozbawiony
kontroli. Dotykając swoich włosów, otrzymał potwierdzenie smoczych słów. Z
wyrazem skruchy na twarzy, ponownie zszedł do swojej zwykłej formy.
Shenlong tylko prychnął,
gdy owijaj sploty potężnych mięśni wokół wiszącego placu. Jego łeb zatrzymał
się na wysokości Goku, tak że ten był zmuszony mrużyć oczy pod wpływem
wewnętrznego blasku smoczych ślepi.
– Możesz mi łaskawie
powiedzieć, jakim cudem ten starzec zna technikę, której ostatnim użytkownikiem
byłem ja?! – Czarnowłosy mężczyzna poderwał się, a kule podążyły za nim,
wirując wokół jego głowy. Zirytowany tym, że kryształowe obiekty przelatują
przed jego oczami, jedną myślą zmusił je do zmiany pozycji. W następnej chwili
smocze kule zawisły za jego głową, przypominając dziurawą aureolę utkaną ze
złota.
Czarodziejski smok
głośno mruknął, starając się odnaleźć odpowiedź. Gdy wreszcie zabrał głos, mina
Son Goku zrzedła:
– To bardzo delikatna i
skomplikowana sprawa. Ten mężczyzna powinien był nie żyć od wielu
dziesięcioleci. Kiedyś był silnym, młodym Ziemianinem. Nawet bardzo silnym,
prawie jak twoi bliscy. Żył w dostatku, miał rodzinę i przyjaciół, ale wciąż
pragnął stawać się potężniejszym. Wyruszając w podróż przez cały świat, uczył
się kolejnych technik…
– I WTEDY POZNAŁ KAIO-KEN?!
Shenron warknął na
niego ostrzegawczo, zanim podjął swoją wypowiedź:
– Uczył się kolejnych
technik, jednak to nie dawało mu satysfakcji. Pewnego wieczora, podczas jednej
z ostatnich wypraw, zatrzymał się na noc w okolicy o złej sławie. Gdy już
prawie zmorzył go sen, usłyszał hałas. Ktoś awanturował się pod jego oknem. Chcąc
pomóc, wybiegł na ulicę, gdzie stoczył pojedynek z grupą innych ludzi. Pokonał
ich w walce, a wtedy ktoś strzelił mu w plecy. Kilkukrotnie. Był tylko
człowiekiem, w porównaniu do ciebie. A skoro nie posiadał twoich talentów, to
nie miał możliwości zatrzymać kul.
– Co to ma do rzeczy? –
Irytacja Goku osiągała już prawdziwe wyżyny. Spojrzał wyzywająco na smoka, gdy
ten rozwarł szczęki z ogłuszającym rykiem. Jakby tego było mało, owinął się
wokół mężczyzny, nie pozwalając mu na ruszenie chociażby jednym palcem.
– Posłuchaj mnie,
krucha kreaturo! Jeśli masz zamiar przerwać mi jeszcze raz, to zrób to teraz!
Inaczej połamię ci wszystkie kości, a tę pustą głowę odgryzę! – Saiyanina
owionął wyciskający łzy z oczu smród wydobywający się ze smoczej paszczy.
Nie
groź mi w moim domu…
Gdy napięcie opadło o
odrobinę, a smok pozwolił, by mężczyzna nie stracił czucia w palcach, historia
została wznowiona:
– Jak każdy
śmiertelnik, trafił przed oblicze Enmy. I tutaj robi się ciekawie, ponieważ gdy
nadeszła jego kolej, pojawiła się Baba Gula (?), nakazując zwrócenie mu ciała i
zezwolenie na podróż Drogą Węża. Wojownik przez bardzo długi czas szedł, aż
dotarł do planety Kaio. Mistrz nie był zachwycony tą wizytą, jednak pozwolił mu
przystąpić do próby. Minęło wiele czasu, zanim mężczyźnie udało się zostać
uczniem twojego byłego mistrza. I jeszcze więcej, zanim opanował sekretną
technikę, o którą mnie teraz pytasz. Pewnego dnia na planetę Kaio przybył
Kaioshin w towarzystwie Baby, składając człowiekowi propozycję.
Jaką
propozycję?
Zanim jednak Goku
otworzył usta, boleśnie ugryzł się w język. Już wystarczająco nadużywał
cierpliwości smoka, którego uważał za swojego towarzysza.
– Człowiekowi
powiedziano, że w zamian za wyrzeknięcie się poprzedniego życia i imienia,
pozwolą mu wrócić, żeby w przyszłości spełnić jedno ważne zadanie. Mając przed
sobą perspektywę powrotu na Ziemię, wojownik lekkomyślnie zgodził się podjąć
tego zajęcia. Minęły lata, zanim wziął pod swoją opiekę dziecko gwiazd. On
uczył się od dziecka, a ono od niego. Dzięki temu powstała pomiędzy nimi więź,
która może być zbudowana jedynie na silnym uczuciu. I tak dotarliśmy do tego,
co jest dzisiaj – Podsumował z mlaśnięciem jęzora.
– Skąd wiedzieli, że na
Ziemię spadnie kapsuła z saiyańskim dzieckiem? Dlaczego nie wiedziałem o tym
zdarzeniu? Dlaczego nikt z planety Kaio o tym nie wiedział?
– Po pierwsze: nie
wiem. Może z jakiejś przepowiedni. Po drugie: to był okres twojego najcięższego
treningu. Po trzecie: usunięto ich wspomnienia o tamtym wydarzeniu. To było
konieczne. W przeciwnym wypadku mogliby naciskać na wskrzeszenie ich z
jakichkolwiek pobudek – rzeczowy ton Shenrona sugerował mu jasno, że ten coś
przed nim ukrywa. Widział w smoczych oczach wiedzę na temat kolejnego pytania.
I domyślał się, że ten mu nie odpowie, dlaczego żaden z martwych wojowników nie
może zaprowadzić porządku na Ziemi.
Może
to jednak moja dusza jest uwięziona w niebycie, a to wszystko jest tylko
pokręconym snem? To niemożliwe, że ktoś taki może żyć. My wymarliśmy…
Część przybranych
mieszkańców planety Kaioshinów szybko straciła zainteresowanie najazdem na
Ziemię. Nie oznaczało to jednak, że zdarzenie wyparowało z ich głów. Frustrację
brakiem możliwości ponownego wpadnięcia w bitewny zgiełk zabijali w najprostszy
sposób – walczyli pomiędzy sobą tak zaciekle, jak tylko mogli.
– Gohan, zwolnij! –
jego młodszy brat był w prawdziwych tarapatach. Pierworodne dziecko Son Goku
ani na moment nie zapomniało, jak jego młodszy krewniak potraktował Brę. A
zgodnie z obietnicą, Goten miał dopiero odebrać swoją karę.
Gohan z nadludzką
prędkością podleciał do niego, zaciśniętą prawą dłonią celując w jego splot
słoneczny. Młodszy z braci nie miał szans tego zablokować. Pięść wbiła się w
jego ciało kilka centymetrów pod mostkiem. Goten dosłownie zgiął się w pół, by
następnie utrzymać się na nogach tylko dzięki ręce brata. Gdy spojrzał na
starszego mężczyznę, nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył.
On
mnie nienawidzi.
Jakby słysząc jego
myśli, Gohan przeszedł w stadium Super Saiyanina. Turkusowe oczy nie były tak
chłodne bardzo dawno, nawet gdy ten walczył ostatni raz z Vegetą. Pierwotny
gniew ich rasy przebudził się w każdym atomie ciała wypełniając go siłą,
przeciwko której Gotenowi miało zabraknąć argumentów.
– Powiedziałem, że masz
walczyć! Wbrew twoim myślom, jestem mniejszym złem. Gdybym pozwolił Vegecie na
wymierzenie ci kary, to by zmiótł całą planetę. Ja najwyżej rozerwę twoje
żałosne ciało na strzępy.
Gohan cofnął się o
krok, dając młodszemu Saiyanowi krótką chwilę na wstanie. Gdy tak się stało,
lewą ręką złapał go za włosy, a prawą przyłożył do jego brzucha. Pomiędzy jego
palcami uformowała się jasna kula energii ki, przypalająca najpierw strój
Gotena, a wreszcie jego skórę i mięśnie.
– Albo w tej chwili
wchodzisz na drugi poziom, albo ten pocisk przebije cię na wylot – wycedził
przez zęby starszy z braci. Z wiadomego powodu był wściekły na Gotena, ale w podobnym
stopniu czuł złość i obrzydzenie do samego siebie, za posuwanie się tak daleko.
Son Goten burknął pod
nosem coś niezrozumiałego, spełniając przy tym polecenie Gohana. Z bojowym
grymasem, wśród wyładowań elektrycznych, transformował się od razu na drugi
poziom Super Saiyanina. Jak na zawołanie, przypalająca go sfera zniknęła.
Starszy syn Goku odskoczył od niego na kilka metrów, chowając za plecami prawą
rękę. Zgodnie z jego przewidywaniami, takie zachowanie sprowokowało Gotena do natychmiastowego
zaszarżowania. Młodszy z braci uderzał i kopał, jednak pomimo bycia na wyższym
poziomie transformacji miał problem z trafieniem Gohana. Jego ciosy częściej
przecinały powietrze, czasami jednak zdarzało się, że lądowały na gardzie
drugiego wojownika.
– To wszystko? – Gohan
czuł się w starciu coraz pewniej, coraz bardziej lekceważąc przeciwnika.
Dlatego jego zdziwienie było znacznie większe, gdy odchylił się przez obrotowym
kopnięciem na głowę. Skoro tylko ponownie się wyprostował, Goten posłał w jego
odsłonięty korpus ładunek ki wielkości dorodnego arbuza. Kula cisnęła
Saiyaninem w położoną kilkanaście metrów dalej górę, wbijając go pomiędzy
skały.
– Widzę, że nic się pod
tym względem nie zmieniło. Smarkacz wciąż potrafi poczuć się zbyt pewnie
podczas walki, a później dostaje po gębie. Typowe dla tej rodziny – mruknął
poirytowany Piccolo, oglądając pojedynek z bezpiecznej odległości. Wcześniej
postanowił, że nie będzie się wtrącać w tę sprzeczkę. A jeżeli Gohan by miał
się zbyt zapędzić, to zawsze istniała możliwość przywołania Vegety.
Starszy z synów
obecnego Ryujina wygrzebał się spod bloków skalnych cały poobijany. Górna część
jego gi była w dużej mierze popalona i porozdzierana. W samą porę zdążył
podnieść głowę, ponieważ w jego kierunku mknęła błękitna kometa rozmiarów
dwupiętrowego domu. Technika zlekceważonego Saiyanina pochłonęła go w świetle i
ryku burzy.
Goten jednak nie
zamierzał się cieszyć. Dysząc, wpatrywał się w te samo miejsce. Tam, gdzie
przed chwilą stała góra, był płytki kanion. Jego bardziej interesował jasny
punkt wiszący w powietrzu. Gohan to przetrwał, a na dodatek postanowił wziąć
walkę na serio.
Pojawił się przed
bratem w chwili, gdy ten zdążył mrugnąć. Miał na sobie poszarpane spodnie,
przez co powiększone sploty jego mięśni na całym ciele były doskonale widoczne.
Otoczony jasną aurą przetykaną częstymi wyładowaniami elektrycznymi, wisiał
przed Gotenem jak bóstwo wojny. Starł z czoła kurz zmieszany z krwią, sączącą
się z niewielkiego rozcięcia nad łukiem brwiowym. Czarne włosy poruszył lekki
powiew wiatru.
Mistyczny wojownik
wreszcie zaatakował. Uderzył kolanem w brzuch Gotena z taką siłą, że ten
obawiał się wylotu swoich organów wewnętrznych przez plecy. Młodszy Saiyanin
był przygotowany na powtórkę ciosu, dzięki czemu udało mu się kolejny cios
kolanem przyjąć na gardę. Kości w jego przedramionach niebezpiecznie
zaprotestowały przy tym. Przed trzecim atakiem spróbował się odgryźć, co
poskutkowało przeskoczeniem Gohana ponad nim. Goten nie spodziewał się, że brat
pochwyci go za włosy i wyrzuci w powietrze. Jakby tego było mało, posłał za nim
całą serię pocisków, przed którymi tylko połączenie cudu i refleksu pozwoliło
mu się uchylić.
Co
za potwór!
Rozzłoszczony Goten,
otoczony złotymi płomieniami, ruszył na brata. Gohan wyszedł mu naprzeciw. Z
ogłuszającym hukiem starli się, wymieniając potężne ciosy. W krótkiej wymianie
górą był starszy brat, który wreszcie najpierw trafił Gotena prawym sierpowym w
twarz, a następnie poprawił mu czołem w nos.
– Jak ci się podoba,
gdy silniejsza osoba tak cię traktuje? – zapytał pozornie spokojny Gohan.
Przytrzymując brata jedną ręką, na zmianę uderzał w jego twarz pięścią prawej
ręki i czołem.
– Za… za dużo gadasz! –
warknął w odpowiedzi Goten, w międzyczasie wypluwając krew.
Gohan zrozumiał jego
słowa, gdy kolejny raz podczas tego pojedynku przyjął na siebie niemożliwy do
uniknięcia pocisk energii. Zaskoczony siłą, został strącony z nieba. Lecący za
nim w szaleńczym tempie Goten chciał przypieczętować walkę ostatnim atakiem, po
którym jego brat nie powinien wstać. Układając dłonie w charakterystyczny
sposób, zgromadził pomiędzy nimi energię uformowaną w błękitną sferę.
Ale gdy Gohanowi
brakowało około dwóch metrów do ziemi, wyparował. Dosłownie zniknął bratu z
oczu, gdy ten chciał jeszcze raz potraktować go techniką ich ojca. Przy próbie
odwrócenia się i bezpiecznego wylądowania, coś bardzo mocno zacisnęło się wokół
jego kostki. Zanim zdążył zrozumieć, co właściwie się dzieje, Gohan zaczął
uderzać nim o ziemię jak wężem.
– Odebrałeś karę za
zaatakowanie kobiety. Nie tak nas wychowano – powiedział starszy brat, gdy
nachylił się nad nim. Pomimo przyjęcia kilku poważnych uderzeń, nie wydawał się
specjalnie zmęczony czy poobijany. Stwierdzając, że jego przesłanie dotarło do
uszu Gotena, odwrócił się od niego i odszedł w stronę lądującego niedaleko
Piccolo.
Już chciał się odezwać,
widząc karcące spojrzenie Nameczanina, ale słysząc przytłumioną salwę
przekleństw za plecami, zamilkł. Odwracając się, zobaczył z trudem podnoszącego
się brata. Będący w zwykłej formie wojownik wspierał się na jednej ręce, gdy
drugą miał wygiętą pod nienaturalnym kątem. Podobnie jak brat, zerwał z siebie
resztki górnej części gi. Robiąc kilka chwiejnych kroków w jego kierunku,
wycelował oskarżycielsko palcem.
– Ty… Nie skończyliśmy
walczyć!
– Wystarczy. Pokonałem
cię. Nie jesteś zdolny do kontynuowania walki. Zresztą, nawet będąc zdrowym,
nie masz ze mną szans. Pogódź się z tym, braciszku – pomimo takich słów,
Gohanowi zaimponował hart ducha młodszego brata. Nie spodziewał się po nim
takiego zachowania.
– Nie braciszkuj mi
teraz! Gdybyś pozwolił mi przejść taki sam trening, jak twój… już dawno bym ci
dorównał, albo nawet cię przegonił, rozumiesz?! – W jeszcze bardziej bojowym
nastroju, Goten zaczął stawiać coraz bardziej zdecydowane kroki. Sprawną rękę
zacisnął w pięść, będąc gotowym na skontrowanie ewentualnego ciosu ze strony
brata.
– Nie jesteś wcale taki
potężny, Gohan. Nie rozumiesz? Nie potrzebowałem treningu z ojcem, żeby udało
mi się przemienić. Przyszło mi to naturalnie. Pokonałbym Buu, gdyby nie
ograniczenia czasowe fuzji. Gdybym tylko trenował wcześniej dość często i
mocno, to już dawno bym cię pokonał!
Ku jego zdziwieniu,
Gohan uśmiechnął się. Nie był to jednak przyjazny odruch, bo jego oczy wciąż
pozostawały chłodne.
– Bo nie zasługujesz na
taki zaszczyt. Jesteś słaby. Nawet Trunksa nie możesz pokonać, a twierdzisz, że
byś dał rade mnie? Daj spokój, braciszku. To nie jest dobry moment na
żartowanie.
Słowa starszego brata
uderzyły go z większą siłą, niż przyjęte wcześniej ciosy. Tracąc równowagę,
upadł na jedno kolano. Wypełniający go ogień wybuchł pod postacią ponownej
przemiany w Super Saiyanina. Wściekły wojownik uderzył sprawną pięścią w
ziemię, zostawiając po sobie głęboką dziurę. Wstając, był już na drugim poziomie
transformacji.
Słowa, które padły z
jego ust w następnej chwili, zdziwiły Gohana i Piccolo:
– Skoro nie dajecie mi
takiej szansy, to pójdę śladami ojca!
Zaraz po tym okolicę
zalało jasne światło, niebo pociemniało, a jedynym dźwiękiem był furiacki krzyk
Saiyanina.
–
Zachowaj czujność, Oishi. Moc starego samca gwałtownie rośnie – odezwał się
podenerwowany głos w uchu Saiyanina. Potężny mężczyzna potwierdził krótkim
mruknięciem. Nie musieli mu o tym mówić, ponieważ jego własny scouter na
bieżąco analizował całą sytuację.
A
ta była wielce interesująca. Oishi doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że
jego przeciwnik dopiero teraz postanowił pójść na całość. Jego mięśnie w
niewielkim stopniu się rozrosły, a spod skóry widoczne były strąki żył. Gleba
pod stopami prawie pokonanego ziemianina rozstąpiła się nieznacznie, przez co
ten zapadł się w niej po kostki. Najdziwniejsza była jednak jego aura. Jeszcze
sekundy wcześniej była biała, a przy tym gwałtownym wyzwoleniu dodatkowej mocy,
stała się szkarłatna.
–
Pewnie straci na szybkości – zauważył drugi głos.
Bardzo
się pomylił. Stary samiec doskoczył do Oishiego z o wiele większą niż
poprzednio szybkością. Saiyanin, będąc wojownikiem od wielu lat, wyprowadził
krótki cios ręką, który miał na celu zastopowanie natarcia na bliskim
dystansie. Jak wielkie było zatem jego zdziwienie, gdy przeciwnik po prostu
zniknął mu z oczu, a w następnej chwili trafił kopnięciem zza jego pleców.
Zanim Oishi się otrząsnął, przyjął z powietrza kolano, po którym scouter nie
wytrzymał. Odłamki szkła wbiły się w jego oko, boleśnie go okaleczając i
ograniczając pole widzenia.
A
starzec jakby z każdym ciosem rósł w siłę. Fragmenty saiyańskich myśli, które
formowały się podczas przyjmowania kolejnych ciosów, dotyczyły głównie
podziękowania za niemożliwy do rozbicia pancerz chroniący jego organy.
Słysząc
rozkaz dobiegający już nie ze słuchawki, ale wykrzyczany od towarzyszy,
przebudził się z pewnego rodzaju letargu. Stopniowo zaczął odpowiadać na ciosy,
by wreszcie dojść do momentu, gdy znów walczył ze starcem jak równy z równym.
Aż
kolejny raz przyjął cios na nowopowstałą martwą strefę wzroku, po czym
całkowicie go zamroczyło.
Alfa niedowierzał. Moc
starego samca momentalnie urosła, przez co stał się bardzo niebezpiecznym
wrogiem. Widząc swojego żołnierza w opałach, pozbawionego możliwości
komunikowania się, wypowiedział się na tyle głośno, że Oishi mógł go usłyszeć
bez problemu:
– To poważna walka, a
nie jakaś rzeź słabych prymitywów! Weź się w garść i wreszcie go zabij!
Skutecznie tłumił
nerwy, nie chcąc pokazywać narastających wątpliwości przed swoimi podwładnymi.
Cieszył się z posiadania maski, która zasłoniła grymas na jego twarzy. Warcząc
przekleństwa, dokonywał pomiarów siły mężczyzny, a ta rosła z każdym atakiem. Słysząc
jego polecenie, Oishi powrócił z dalekiej podróży. Wydawało się, że gigant już
odzyskał kontrolę nad pojedynkiem, gdy nagle po jednym z ciosów na okaleczone
oko zachwiał się.
Gdy Oishi padał na
plecy, Alfie wydawało się, że ktoś przemówił za niego:
– Kazawa, Xien,
zabijcie starca.
Jakby od dawna
oczekując na ten sygnał, dwóch najeźdźców z pośpiechem ruszyło przelać krew
osoby, która mogła zabić ich towarzysza.
– Za tobą! – tylko tyle
zdążył wykrzyczeć Mitsau, widząc rozwój wydarzeń. Gdy tylko gigant zachwiał się
i zaczął lecieć na plecy, dwóch towarzyszy ruszyło mu z pomocą. Krótkie sekundy
rozciągnęły się do wieczności, dzięki czemu młody mężczyzna, głęboko tłumiąc
poczucie podziwu na widok doskonałej koordynacji przeciwników, obserwował ich
równoczesny lot w kierunku Mistrza. W tym samym momencie odchylili się,
składając dłonie w pięści i wymierzyli ciosy na głowę Ziemianina.
Siła uderzenia
wznieciła potężne tumany kurzu i drobnych fragmentów skalistego podłoża, przez
co zobaczenie wyniku tego ataku było niemożliwe przez dłuższą chwilę. Gdy
jednak chmura się przerzedziła, obserwatorzy niedowierzali w to, co pokazało
się ich oczom. Stary Ziemianin wciąż stał. Co prawda było to dobre dziesięć
metrów dalej, na dodatek prawie po kolana wbity w ziemię, ale o własnych
siłach. Ręce miał skrzyżowane przed twarzą, dłońmi do zewnątrz.
On…
Zablokował ich?
Tak właśnie było. Palce
mieszkańca Ziemi zaciskały się na okrytych rękawicami dłoniach przybyszów.
Zaskoczeni napastnicy nie ponowili ataku od razu, co Mistrz zaraz wykorzystał.
Ponownie otoczony czerwoną aurą, odepchnął ich od siebie i wzbił się w
powietrze. Zaraz za nim pomknęło kilkadziesiąt pocisków energetycznych,
wypuszczonych przez obu jego wrogów. Mężczyzna, co wydawało się niemożliwym,
zwiększył dwukrotnie prędkość, płynnie wykonywanymi manewrami unikając
morderczych wiązek. Nie uśmiechał się, walka o życie nie była dla niego zabawą.
Znienacka jeden z
kosmitów pojawił się przed nim, kopiąc go z całej siły w twarz. Mistrz poczuł,
jak gdyby przeżył starcie z rozpędzonym pociągiem. Jego ciało odleciało na
kilka metrów z powrotem w górę. Plując krwią, rozejrzał się po polu bitwy.
Drugi napastnik właśnie wbijał dziwny przedmiot. Leżącym nieprzytomnie gigantem
nagle szarpnęło, jakby został rażony prądem. Co najgorsze, przebudził się i
dochodził do siebie.
– Nieźle. Ale ja też
nie powiedziałem ostatniego słowa – obnażając zęby obserwował, jak unoszący się
przy nim mężczyzna zerka na swoich towarzyszy, którzy wciąż nie dołączyli do
walki. Otoczony czerwonymi płomieniami Ziemianin kopnął Saiyanina w ramię,
odrzucając go od siebie. Zaraz po tym ruszył na wciąż wyłączonych z rozgrywki
napastników. Składając ręce przy boku, chciał wyeliminować ich jednym atakiem.
Zanim jednak zdołał
chociaż otworzyć usta, wcześniej kopnięty wróg pojawił się przy nim i związał
walką. W tym czasie olbrzymi wojownik zdołał dojść do siebie. Razem z
towarzyszem, który go przebudził, włączył się do starcia. Trzech przeciwników
atakowało Mistrza z każdej strony, co nie ułatwiało mu i tak już wymagającej
walki.
Mężczyzna wystrzelił z
najbliższej odległości serię pocisków ki, co pozwoliło mu odlecieć na chwilę.
Poobijany i zakrwawiony wylądował niedaleko Mitsau i Yuki. Jego uczeń, zgodnie
z rozkazem, nie ruszył mu z pomocą. Mistrz raz jeszcze spojrzał w jego
kierunku.
– Kobayashi Wakameda –
powiedział, ocierając zakrwawioną twarz. – Tak się nazywam, mój mały. Nie wyjdę
z tego cały, niezależnie od tego, czy wygram. Następna technika mnie wykończy.
– Mistrzu, ale jak to?!
Nie możesz mnie zostawić! – Gdy słowa wypowiedziane przez starego mężczyznę
dotarły do Mitsau, załamał się. Nie mógł uwierzyć w wizję zostania samemu na
świecie.
– Ktoś się tobą
zaopiekuje – Kobayashi uśmiechnął się łobuzersko do niego, żeby zaraz znów
skupić wzrok na krążących w powietrzu wrogach. Stanął na szeroko rozstawionych
nogach i naprężył całe ciało.
– Przepraszam, że nie
nauczyłem cię życia. Chciałbym, żeby ta dziewczyna wzięła na siebie ten ciężar,
bo nie pozwoli sobie wejść na głowę. A teraz… trzykrotny kaio-ken!
W twarz zaskoczonego
Mitsau uderzyła fala gorąca. Otoczony czerwoną poświatą mistrz stał się jeszcze
większy. Rozrośnięte mięśnie kryły w sobie rozbudzoną energię, która miała
zostać skierowana na trzech przeciwników. Jeszcze szybszy niż wcześniej,
wystrzelił jak strzała w powietrze.
– Tęskniłeś? – usłyszał
zza pleców. Zdumiony zobaczył lecącą obok niego Neko.
Zamiast jej
odpowiedzieć, zaatakował największego przeciwnika, z którym wciąż miał
niedokończone sprawy. Zanim ten zdążył zareagować, Kobayashi najpierw trafił go
z góry łokciem w głowę, a następnie kolanem w brzuch. Zaraz po tym skręcił się
w ciasnym obrocie i poprawił mu ciosem piętą w potylicę, posyłając go tym samym
pionowo w dół. Oishi wbił się z trzaskiem w ziemię, wzbudzając tym deszcz
odłamków i kurz.
W tym czasie Neko
latała wokół pozostałej dwójki, ostrzeliwując ją gradem pocisków. Gdy tylko
dostrzegła, że Kobayashi dolatuje do nich, przerwała ogień i sama rzuciła się w
wir walki. Minęła się z nim w powietrzu, atakując przeciwnika, którego ten
zostawił za plecami. Wymieniali ciosy i kopnięcia z wielkim zaangażowaniem,
para przy parze. Zaraz jednak układ sił ponownie wrócił do starego stanu, gdy
potężnych rozmiarów wojownik wrócił do walki.
Nekomata w sercu czuła,
że gdyby wtedy starzec bronił się z podobnie wielką determinacją, to by ją
zabił. Mając do dyspozycji taką technikę, hamował się przed jej wykorzystaniem
w walce z nią.
W pewnym momencie
zagapiła się, przez co łokieć wroga miał trafić w jej twarz. Coś nagle zapiekło
ją na przedramieniu i nieznana siła szarpnęła nią do tyłu. Zdążyła zauważył
mijającą ją krwistoczerwoną smugę, która uderzyła w jej przeciwnika. Wykorzystując
rozpęd nadany gwałtownym ruchem, zamachnęła nogą. Zanim jeszcze zauważyła
efekt, poczuła trafienie w któregoś wroga.
– Pilnuj się, do
cholery! – usłyszała zza pleców, co skwitowała uśmiechem niewiniątka. – I może
zaczniesz korzystać z tej całej magii? Przyznam, że by to ułatwiło nam walkę!
Walka z każdą minutą
nabierała rozmachu. W pewnym momencie tylko Alfa poruszał głową, kierując wzrok
tam, gdzie akurat miał miejsce pojedynek. Po kilku minutach z nieba spadła
krwawa kometa. Tuż przed powierzchnią ziemi się zatrzymała i wystrzeliła z
powrotem w powietrze. Jak się okazało, z nieboskłonu został strącony jeszcze
jeden wojownik. Kobayashi uderzył z całej siły w kręgosłup najmniejszego
Saiyanina. Pomimo pancerza, wiedział o złamaniu mu kręgosłupa. Zapobiegając
ewentualnej możliwości jego powrotu do walki, skręcił mu kark i cisnął trupa
kilkanaście metrów niżej.
Kobayashi oderwał
pozostałych wrogów od Neko, pozwalając jej skoncentrować się na tworzeniu
zaklęć. Pomimo walki przeciwko dwóm wymagającym osobnikom, wyczuwał powoli
rosnącą przewagę. Jego ataki dochodziły do celu raz za razem, boleśnie
wytykając błędy w saiyańskiej obronie. Jednak, ze względu na wykorzystywanie
ostatecznej formy techniki wzmacniającej, nie mógł sobie pozwolić na
wystrzelenie choćby najmniejszego pocisku energetycznego. Podobnego problemu
nie mieli zamaskowani przeciwnicy, często nękając go technikami
wykorzystującymi energię ki.
– Dziadku, teraz! –
Neko pojawiła się za Oishim. Mistrz zauważył, że jedną dłoń kobiety otaczają
kolorowe iskry. Niby od niechcenia klepnęła Saiyanina drugą dłonią. Efektem
tego był całkowity paraliż.
Drugi z napastników
zdążył się do niej odwrócić akurat w momencie, gdy przystawiła dwa palce do
jego czoła, niczym pistolet. Czarownica uśmiechnęła się do niego niewinnie, a w
następnej chwili jego czaszkę przebiła ledwo widoczna wiązka energii.
Ostatniego Kobayashi wykończył serią ciosów, zanim ten zdążył uderzyć o
podłoże.
Oishi,
Kazawa, Xien. Moi synowie. Martwi.
Alfa patrzył na samicę–wiedźmę
i starego samca. Pierwsze z nich ścierało krew z twarzy, wydając się przy tym
zadowolonym z przebiegu wydarzeń. Drugie zaczynało opadać z sił, których to
nadużyło w starciu z jego synami. Patrzył na nienaturalnie powyginane trzy
ciała leżące wokół nich. I czuł gniew tak potężny, jak jeszcze nigdy wcześniej.
Żył z walki, tracił żołnierzy, ale dotychczas na żadnej planecie nie zginął
ktoś tak mu bliski.
Spojrzał ostatni raz na
młodszego samca i kryjącą się za nim samicę. Dostrzegał w nim podobieństwo,
iskrę podniecenia widokiem walki. Zamierzał mu ją dać na samym końcu, gdy
reszta świata upadnie do jego stóp.
Gdy ruszył do ataku,
był niczym wiatr. Znając zdolności obojga, nie mógł przegrać. A oni nie mogli
wygrać z kimś jego pokroju. Wojownik pojawił się pomiędzy nimi tak gwałtownie,
że nie zareagowali na czas. Złapał wiedźmę za twarz i wleciał z nią w zbocze
wzgórza. Uderzając nią o skały, nie poczuł żadnej ulgi. Wyrzucone w powietrze
ciało przypominało szmacianą lalkę, na którą właśnie natarła niszczycielska
siła. Alfa posłał w jej kierunku ładunek energetyczny wielkości piłki
lekarskiej i w rozbłysku eksplozji spadł na starca.
Ten, nawet
wykorzystując swoją dziwną technikę, nie był dla niego godnym przeciwnikiem.
Dlatego traktował go równie delikatnie, co samicę. Bez przeszkód uniknął serii
ciosów, by na koniec złapać jego pięść, która mierzyła w zamaskowaną twarz.
Widząc rodzący się głęboko w duszy przeciwnika strach, odczuwał prawdziwą rozkosz.
Zaciskając palce na jego dłoni, czuł pękające kości. Puścił dopiero, gdy został
z niej bezkształtny wrak.
– Umrzesz z honorem,
jak przystało na wojownika – mruknął, chociaż wiedział, że starzec go nie
zrozumiał. Alfie imponowało, że nawet wtedy ośmielił się atakować. Rozłożył
ręce w zapraszającym geście, a starzec trafiał raz za razem swoimi ciosami ręką
i nogami.
W pewnym momencie coś
się zmieniło. Szkarłatna aura wokół Ziemianina zniknęła, a jego masa wróciła do
normalnych rozmiarów.
Więc
to jest twój limit. Ja nawet się nie rozgrzałem. Taka szkoda.
Nagle odskoczył. W
miejscu, w którym przed chwilą stał, wylądowała wiedźma. Wyglądała, jakby
właśnie uciekła śmierci spod kosy, ale w żółtych oczach wciąż miała dziki
błysk. Rzuciła się na niego z wściekłym warczeniem, próbując trafić go
otwartymi dłońmi. Znając wiążące się z tym ryzyko, Alfa błyskawicznie złamał
jej obie ręce. Trafił wiedźmę pięścią w twarz, łamiąc jej przy tym wszystkie
możliwe kości.
– Tym razem nie
przetrwasz – warknął stając nad nieprzytomną samicą. Stopa w ciężkim bucie
spadła na jej szyję. Ciało wbiło się w ziemię, która pękła pod wpływem siły
uderzenia. Pomimo hałasu z tym związanego, do uszu Saiyanina doszedł dźwięk
pękającego karku.
Śmierć starca musiała
być spektakularna. Chciał, żeby tamta dwójka czuła strach związany z jego mocą.
Dlatego zaciągnął mężczyznę przed jego towarzyszy. Patrząc w oczy młodszego
samca, powalił starszego na kolana. Zgodnie z przypuszczeniami, tamten nie
ruszył się.
Krótkim szarpnięciem
zakończył życie osoby, która ośmieliła się zabić jego ukochanych synów.
W tym momencie na całą
Ziemię został wydany wyrok śmierci.
Osz w mordke! Takiego zakonczenia to sie w zyciu nie spodziewalam! I jeszcze smierc Nekomaty... A ja sadzilam, ze dluzej wiedzma zabawi, no chyba ze wielmozny Goku zwroci jej zycie? :D
OdpowiedzUsuńMusze przyznac ze swietnie zlozyles opisy walk i mozna bylo sobie wtobrazic kazdy ruch przeciwnikow! Naleza sie ogromne brawa! Warto bylo poczekac dla tych kilku linijek opowiesci. Nie mniej jednak historia nabiera niesamowitego tempa, a akcja sie toczy i nie ma tu mowy o nudzie, o nie. Historia Kobayashiego mimo opowiedzenia wciaz dla mnie jest owiana tajemnica, ale moze zostawiles cos na pozniej?
Jednak po mimo spektakularnej walce z trojka Saiyan ojczulek jest zupelnie innej rangi, tylko zaaranawia mnie czy on w ogole dorownuje sile druzynie Z? W koncu Ziemianie nie posiedli nigdy umiejetnosci chocby przecietnej sily super saiyan.vNo i skoro juz padlo...ciekawi mnie czy w ogole posiadaja zdolnosc transformacji.
Przepraszam za chaotyczna wypowiedz ale korzystam z telefonu i leze z dzieciem,bo jego lek separacyjny dziala jak radar - matki w lozku ni ma, czas sie obudzic xD
Pozdrawiam i czekam na nowosc ;)
Od samego początku zakładałem, że on musi umrzeć w tym momencie. Codziennie miałem inną wizję tego, a skończyło się właśnie tak. Co do Neko, to uznałem, że skoro jest kotem, to chodzi swoimi drogami i jacyś ludzie nie będą jej mówić, co ma robić. Takie zachowanie było bardziej w jej stylu.
UsuńZ historią Mistrza jest tak, że wymyśliłem ją na bieżąco, co wstyd przyznawać. Nie wiem, może coś dopowiem kiedyś, może nawet dam tzw. shorta z jakąś jego historią, np. treningu u Kaio.
Rozumiem, że chodziło Ci o tzw. Alfę (jeszcze chwilę jego tożsamość zachowam dla siebie). Odpowiem tak - nie mogę powiedzieć, ale wszystko niedługo się wyjaśni.
Powiem tak fajnie się czyta tylko szkoda trochę Neko a co do alfy wydaje mi się że jest to bardock
OdpowiedzUsuńZ poślizgiem, ale oto i jestem!
OdpowiedzUsuńAwww, Nekooo... Nie. :( Ją lubiłam najbardziej. Ale przynajmniej jej śmierć była bardzo adekwatna do jej charakteru. Była drapieżna, to musiała zginąć zmiażdżona w boju, a nie jako przypadkowy obserwator.
Podobało mi się przedstawienie gangu Saiyanów jako watahy wilków - dużo lepsze niż stado małpiatek, chociaż pewnie Freiza by się ze mną nie zgodził. :P I w pewnym momencie również przyszedł mi do głowy Bardock. To by było the greatest reunification since Germany, gdyby Goku się z nim w takich okolicznościach spotkał. A może Raditz gdzieś tam zmartwychwstał po drodze i zrobił się bardziej cool? :D
Ach, no i oczywiście bardzo mnie ucieszyło to, że Gohan spuścił łomot Gotenowi. Tylko zaraz zaraz, co on ma na myśli mówiąc, że teraz pójdzie w ślady ojca? :D Jestem zaintrygowana.
Weny!
Kogo moje oczy widzą! :D
UsuńNiestety, musiała umrzeć. Dziwnie by to wyglądało, gdyby dołączyła do walki, ale przeżyła. A skoro postanowiłem ją dołączyć do osób zamieszanych w ten pojedynek, to finał takim być musiał.
THIS LIPS ARE SEALED!
Goten musiał otrzymać nauczkę. Jak napisano, był to najniższy wymiar kary, bo Gohan mógł go dać Vegecie na pożarcie. Z kolei tenże by... tym razem się nie powstrzymał przed niczym :)
Gotenowe pójście w ślady ojca oznacza tylko i wyłącznie to, że nie zamierza błagać Kaioshinów o odprawienie nad nim rytuału uwalniającego potencjał i chęć rozwoju na własną rękę.
Z weną, a raczej czasem, może być różnie. Obecnie pracuję, wyremontowałem pokój w międzyczasie, a do tego pogoda nie ułatwia mi myślenia.
Kto powiedział, że to już koniec historii Neko? ;)
Haaloo, wrzesień się kończy, kiedy coś nowego?? :o Gdzie moja może i nie tak do końca martwa Neko? Mam za Tobą wysłać Yamchę i Siedemnastkę? :P
UsuńPrzepraszam. Miałem za dużo pracy w wakacje (tak po 50-60 godzin tygodniowo, do 23-24). Może niedługo się wezmę za to, bo chwilowo kończę piąty potterowski. Niech oni się nie wtrącają :D
OdpowiedzUsuńNo to czekam. :P A oni ze mną. Jeszcze.
Usuńu mnie nowy odcinek, a za razem info ze musze zmienić portal bo mi za miesiąc ten zamykają.... wiec robie przenosiny :( nowy adres tutaj: https://princess-of-saiyan.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPod starym jest najnowszy rozdzial mimo wszyatko :P