Cześć wszystkim. Trochę zamuliłem z tym światem, w międzyczasie pisząc rozdział na swój wytwór potterowski. Ale go nie porzuciłem. Rozdział ciut krótszy niż poprzednik, jednak cieszę się, że w ogóle powstał. Spiąłem się wczoraj, dzisiaj kawałek doszlifowałem i... przekonajcie się sami :)
Od momentu, gdy
zobaczyła te dziwne światła i wybuchy, postanowiła wyruszyć właśnie w tamtym
kierunku. Ścigacz pokonywał metry z niespotykaną prędkością, zbliżając ją do
źródła tych zjawisk. Yuki, jak przystało na wojowniczkę, nie przestraszyła się
tego.
Może
to jakiś wypadek i ktoś potrzebuje pomocy? Muszę to sprawdzić!
W pewnym momencie las
stał się na tyle gęsty, że młoda kobieta musiała porzucić swojego mechanicznego
rumaka. Mając na sobie skórzaną kurtkę, ciemną koszulkę, spodnie z nogawkami do
kolan i buty za kostkę, nie wyglądała na do końca gotową do leśnych wędrówek. Zanim
ruszyła dalej, wyciągnęła z bagażnika średniej długości kij bojowy i niewielki
plecak. Marudząc pod nosem na swoją ciekawość, zanurzyła się w morzu drzew. Natychmiast
otoczył ją półmrok budzącego się ze snu lasu. Przeklinała swoją głupotę,
ponieważ po zaledwie stu metrach pieszej wędrówki jej łydki były podrapane
przez krzaki.
Miastowa
się wybrała do lasu, pies by to…
Zanim zdołała dokończyć
myśl, coś kolejny raz wstrząsnęło okolicą. Mogła złożyć przysięgi przed
wszystkimi bóstwami, że poczuła drżenie ziemi. Z tego co wiedziała, to wielkie
zwierzęta nie mieszkały tutaj. Gwałtowny podmuch wiatru pojawił się i zniknął tak
szybko, że Yuki nie zdążyła zrozumieć, co go wywołało. Sądząc po sile
uderzenia, jego źródło musiało być niedaleko, co tylko zmotywowało ją do
kontynuowania śledztwa. Starając się wykorzystać wszystkie zmysły, młoda
kobieta próbowała znaleźć chociaż najmniejszą oznakę pożaru. Nie było jednak
dymu i ognia, a hałaśliwe zwierzęta cały czas rządziły na swoim terytorium.
Po kwadransie dotarła
do miejsca, gdzie drzewa zaczęły rosnąć w większych odstępach, dzięki czemu nie
musiała młócić kijem na lewo i prawo, żeby zrobić sobie przejście. Po kolejnym
usłyszała odległy huk spadającej wody. Nie minęło nawet dziesięć minut, gdy
wreszcie zatrzymała się na skraju lasu. Przysiadła pod drzewem, przeklinając
przy tym cały świat. Wyciągnęła z plecaka niedużą butelkę wody i chciwie upiła
z niej spory łyk. Przymknęła oczy, rozkoszując się spływającą przez gardło wodą
i liżącym jej skórę słońcem. Nie minęło dużo czasu, gdy jej świadomość zrobiła
sobie chwilę przerwy, zniewalając ją gwałtownym snem.
– KAME–HAME–HAAA! –
Potężny okrzyk bojowy wyrwał ją z odrętwienia. Zaraz po nim jej oczy zostały
zaatakowane tak jasnym światłem, że przebijało się przez zamknięte powieki.
Yuki jeszcze nigdy nie zerwała się tak gwałtownie do pozycji stojącej.
Oszołomiona obserwowała słup jasnego światła lecący w kierunku nieba.
Czy
to jakaś nowa technologia wojskowa? W co ty się wpakowałaś dziewczyno?! Rodzice
by byli bardzo zadowoleni, widząc cię na terenie ćwiczeń wojskowych. Nie mówiąc
już o senseiu, który by cię wytargał za ucho, jak małe dziecko! Tylko czekać,
aż jakiś żołnierz zacznie do ciebie mierzyć z karabinu!
Stała tak, z sercem
niemiłosiernie tłukącym się o żebra. Czekała dobrą minutę, a pomimo tego nikt
się nie zjawił. W tym momencie rozpoczęło się wewnętrzne tłumaczenie tego
zjawiska przemęczeniem. Bo niby jak inaczej wytłumaczyć snop światła lecący do
nieba?
– Spójrz na mnie
jeszcze raz w taki sposób, Kintaro, a obiecuję połamanie ci obu rąk!
Ten
głos… TO TEN DZIKUS!
Spojrzenie Yuki
powędrowało jeszcze raz w kierunku szumu wody. Rzeczywiście, stały tam cztery
osoby. Jedną rozpoznała bez problemu przez bujający się szczegół pokryty
sierścią. Głęboki wdech i opanowanie emocji, tak jak przez lata uczono ją w
dojo. Ściskając w prawej ręce kij bojowy, a w lewej plecak, z powoli budzącym
się wojowniczym duchem, ruszyła w jego kierunku. Wreszcie miała mu odpłacić za
tamten pojedynek.
Od tamtego turnieju
minęło trochę czasu, a ona ledwo mogła rozpoznać mężczyznę. Im była bliżej, tym
bardziej widziała, jak bardzo się zmienił. Dzikus był potężniejszy. Wielka góra
mięśni w poszarpanych spodenkach o nierównych nogawkach. Lwia grzywa czarnych
włosów poruszała się lekko pod wpływem wiatru.
– Ej, ty! Musimy sobie
coś wyjaśnić, ty durny dzikusie! Masz ze mną zawalczyć jeszcze raz, a jak znowu
będziesz sobie robić jaja, to obiecuję spuścić ci taki łomot, że nie będziesz
chciał więcej z kimkolwiek walczyć! – Zawołała będąc już dość blisko.
Zaciekawione spojrzenia trójki z nich – nieznanego blondyna, kobiety o
tajemniczym uśmiechu i dziadka – zwróciły się w jej stronę.
– Znamy się? –
Mężczyzna spojrzał przez ramię w jej stronę. Poczuła niepokojący dreszcz
przebiegający wzdłuż kręgosłupa pod wpływem jego ciężkiego spojrzenia. Coś
zabiło w nim tego energicznego naiwniaka. – A ty nawet nie drgnij, Kintaro.
Yuki zatrzymała się
kilka metrów od nich. Wreszcie dzikus zaszczycił ją odwróceniem się. Umięśniona
klatka piersiowa podnosiła się i opadała pod wpływem jego powolnego oddechu.
Pod każdym względem patrzył na nią z góry, z tym samym nieprzeniknionym wyrazem
twarzy.
– Chyba sobie jaja
robisz, durny dzikusie! Miasto, turniej, walka, finał! Potraktowałeś mnie jak
jakąś durną dziewczynkę w tym pojedynku! Nie proszę, ja żądam rewanżu! Tu i
teraz! – Kipiąc ze wściekłości odrzuciła kij i plecak. Przyjmując pozycję
bojową, spojrzała na niego wyzywająco.
No
dawaj!
Mitsau leniwie
przeciągnął się ziewając, a następnie odwrócił się do niej plecami i ruszył w
kierunku wodospadu, pod którym rozbili obóz. Nieznany jej blondyn, z tego co
wywnioskowała to Kintaro, patrzył na nią jak na ofiarę. Stojąca obok niego
kobieta obdarzyła ją przelotnym spojrzeniem, skupiając się na oddalającym
mężczyźnie. Za to dziadek podszedł do niej z miną nie do końca przepraszającą,
nie do końca rozbawioną.
– Jesteś Yuki, tak?
Pamiętam cię z turnieju, pięknie walczyłaś. Niestety, mój chłopiec ma teraz
swoje humorki, przez co raczej nie ma ochoty walczyć – zaczął spokojnie,
kłaniając się jej przy tym. – Powinnaś stąd odejść. Najlepiej jak najszybciej.
– Nie zamierzam. Nikt
nie będzie mnie ośmieszać podczas walki. Splamił mój honor i dobre imię mojego
dojo, a jedyny sposób na odkupienie tej winy, to ponowna walka.
Młoda kobieta ruszyła
pewnym krokiem za ogoniastym mężczyzną. Stojący za nią mistrz Mitsau tylko
pokręcił głową, mówiąc coś o upartej młodzieży. Zbliżając się do tajemniczej
pary, zauważyła jak kobieta krótkim ruchem ręki hamuje blondyna.
– Dzikusie, nie
odwracaj się do mnie plecami! Stań do ponownej walki, tym razem na poważnie, ty
zawszona małpo!
Chyba
podziałało.
Puściła się biegiem.
Szybko pokonując dzielącą ich odległość, doskoczyła do niego z zamiarem
kopnięcia na korpus. Jednak mężczyzna, jakby miał oczy z tyłu głowy, zszedł z
jej toru lotu. Yuki zaatakowała kolejny raz. Tym razem człowiek z dziczy nie
unikał jej ciosów, tylko blokował każdy po kolei. Po kilku minutach ciągłego
nacierania, kobieta zaczęła odczuwać pierwsze oznaki zmęczenia ostatnimi
godzinami.
– Jesteś głupia,
dziewczyno – burknął podnosząc ją za przód koszulki. Nie przeszkadzało mu, że
wciąż wściekle tłukła go nogami po żebrach. Trzymał ją tak, aż wreszcie
przestała się ciskać.
Kim
ty jesteś, do diabła?!
Wreszcie poczuła to,
czego nie chciała do siebie dopuszczać. Sparaliżował ją strach. Zrozumiała, że
dzieliła ich przepaść, skoro nawet nie skrzywił się po żadnym jej ciosie. A on
wciąż patrzył na nią, jak na przestraszone zwierzątko zwykł patrzeć drapieżnik.
– Och, to wy się
znacie? Jak cudownie – nagłe pojawienie się tajemniczej kobiety przerwało
nerwową ciszę. Położyła swoją drobną dłoń na potężnym ramieniu Mitsau, a Yuki
mogła pierwszy raz zobaczyć, że jej oczy są niezwykłe, przypominające kocie.
– Mówiłem ci, że masz
się trzymać od nas z dala, Neko – powiedział nie patrząc w jej stronę. Postawił
Yuki na ziemi i minął ją, jakby była powietrzem. – A ty odejdź stąd. Zapomnij
to, co tutaj zobaczyłaś.
– Pan wrażliwy się
znalazł – odcięła się mu kobieta. – A ty… odejdź, tak jak ci poradziło te duże
dziecko.
– Wy też już lepiej
sobie idźcie. Neko, przyszłaś tutaj z tym swoim szczeniakiem, narobiliście
zamieszania, a teraz jeszcze siejecie zamęt. Z ciekawości, każdego poznajesz
atakując go, czarownico? – Mistrz Mitsau zbliżył się do kobiet, nie kryjąc
swojej wściekłości. Za nim, jakby czekając na pozwolenie do zaatakowania, szedł
Kintaro.
– Skoro tego chcesz,
dziadku. Kintaro, idziemy. Trzeba dokończyć naszą pielgrzymkę. Może jeszcze
kiedyś się spotkamy – syknęła Neko. Odwróciła się na pięcie z kocim
prychnięciem i odeszła szybkim krokiem w kierunku, z którego przyszła Yuki.
Co
tu się najlepszego wyprawia?
– Widzę, że jesteś bardziej
zmęczona, niż mi się wydawało na początku. Chodź ze mną, powinno coś zostać ze
śniadania. Nim się nie przejmuj. Zje, chwilę pośpi, jeszcze więcej zje i
powinien mu się nastrój poprawić. No i nie będzie tej dwójki, to też powinno
pozytywnie wpłynąć na chłopaka.
– Nie wiem…
– Bez dyskusji. Mamy
rybę i ryż – mistrz uciął dyskusję, złapał ją za rękę i zaciągnął do ich obozu.
Około 900 lat
wcześniej, w swoim smoczym wymiarze, Son Goku w towarzystwie Shenrona
przemierzał wielobarwne morze chmur. Miał na sobie jedynie spodnie z jasnego
materiału, które obwiązał szerokim czarnym pasem.
– Shen, głupio mi z
tym, że oni wszyscy umarli, a ja jestem nieśmiertelny – zaczął nieśmiało.
– Domyślam się –
mruknął w odpowiedzi potężny smok.
Wreszcie na horyzoncie
pojawił się smoczy pałac. Po kilku minutach powolnego lotu, Goku wreszcie
dotknął bosymi stopami marmurowej powierzchni tarasu. Pomachał na pożegnanie
smokowi, który właśnie w rozbłysku światła znikał z jego wymiaru.
No
to czas tego spróbować. Najwyżej jeszcze bardziej się wścieknę. A chyba gorzej
niż ostatnim razem już się nie da.
Lekko ugiął nogi,
napinając przy tym wszystkie mięśnie. Uwalniał z siebie uśpione pokłady ki,
wprawiając całą powierzchnię tarasu i pałacu w niebezpieczne drżenie.
Potężniejszy niż kiedykolwiek wcześniej, zdołał zaledwie transformować się w
pierwszą formę Super Saiyanina, gdy fragmenty marmuru zaczęły odrywać się od
powierzchni i unosić wokół niego.
Otoczony błyskawicami
wyładowań, wszedł na drugi poziom przemiany. Z rykiem przemienił się w trzeci
poziom Super Saiyanina, którego potęga zmiotła jego miejsce zamieszkania. Nie
powstrzymywało go to przed dalszym uwalnianiem mocy.
Jeszcze
trochę, dziadku. Przecież potrafisz. Nie zardzewiałeś tak przez te stulecie.
Podmuch czystej energii
przegnał wszystkie chmury. Wszechobecne niebo pociemniało wypełnione
różnobarwnymi błyskawicami. Saiyanin wisiał w powietrzu, otoczony językami
złotych płomieni i błyskawicami. Dłuższe niż pierwotnie, ale wciąż czarne włosy
otaczały jego na powrót spokojną twarz. Żółte oczy otoczone czerwonym cieniem
obserwowały porośnięte czerwoną sierścią umięśnione ramiona i tors. Owinął się
w pasie ogonem o podobnym umaszczeniu i westchnął.
– To co, jeszcze raz,
staruszku? – zapytał samego siebie. Wyrównał oddech, gdy tylko zamknął oczy. Z
łatwością odnalazł wewnątrz siebie potężny płomień ki, która zalewała jego
ciało. Wdech i wydech. Wraz z kolejnym napięciem mięśni i zdzierającym gardło
rykiem jeszcze mocniej rozniecił swój ogień, jak przystało na smoka. Rozsadzany
od wewnątrz przez energię, wyczuwał bunt własnego ciała.
Jeszcze
trochę. Dasz radę. Nie. DAM RADĘ!
Wydawało się, że smoczy
wymiar zamienił się w kulę światła. Wszystko zniknęło, jakby zostało wymazanym.
I wreszcie z tej pozornej nicości wyłoniła się bestia w ludzkiej skórze.
Wszechmocny, najpotężniejszy wojownik, którego nikt żywy nie mógł zobaczyć.
Porośnięty białą sierścią, o jasnych jak śnieg włosach sięgających za pas i
szarych jak zwiastun burzy oczach.
– I jak cię nazwać?
Smoczy Super Saiyanin? Ryujin Super Saiyanin? Czy może po prostu piąty? –
zastanawiał się, jakby to było najważniejsze w tym wszystkim. Wreszcie
dostrzegł, że zmiótł cały wymiar, z którego pozostało siedem błyskających w
oddali kul. Przewracając oczami, dwukrotnie klasnął w dłonie i wszystko wróciło
do dawnego porządku.
W tej formie wylądował
z prawdziwą delikatnością na płytach tarasu. Wyciągając przed siebie ręce,
przywołał smocze kule, które zawisły przed nim. Pod wpływem jego woli
zajaśniały, a on poczuł tworzącą się kruchą więź z osobą po drugiej stronie.
– Shin, słyszysz mnie?
– zadał pytanie, zmuszając całą siłę woli do przesłania go poza zamknięty
wymiar.
– Czy to… Nie, to
niemożliwe. Goku?
– Mam mało czasu, będę
mówić szybko. Chcę ich wskrzesić. Ilu tylko będę mógł. Czy będziecie mogli
przyjąć chociaż część z nich do siebie? Ze względu na to, że macie sporą
planetę, to dajmy na to, że najsilniejszych.
– No nie wiem, Goku. To
świat bogów, oni są śmiertelnikami – Kaioshin nie dawał za wygraną, stawiając
na swoim, co tylko rozwścieczyło Ryujina.
– Mówisz o tym świecie
bogów, który uratowałem pokonując Buu? – skupiając się na swoim gniewie, Goku
przesłał bóstwu swój obecny wizerunek. Wyczuwając jego słabnący opór, przesłał
kolejną wiadomość. – Proszę cię o przyjęcie kilku osób, które doskonale znasz.
– Ja… um… No dobra.
– Dzięki – zerwał
mentalną więź z Shinem. Opadł na jedno kolano, czując przy tym potężne zawroty
głowy. Otwierając oczy zauważył, że z nosa kapie mu krew. Uderzył się
kilkukrotnie otwartą dłonią w twarz i ponownie wstał. Powtarzając całą
procedurę, kolejny raz przebił swoją siłą woli granicę smoczego wymiaru.
– Kaio–sama, czy
szanowny mnie słyszy? – zapytał powstrzymując buntujący się organizm od
niepożądanych wybryków.
– Goku. Wielkie nieba,
chłopcze jakim cudem? – zawołał jego dawny mistrz.
– Może kiedyś to
wyjaśnię. Chcę przywrócić ciała moim przyjaciołom. Czy przyjmiesz część z nich
na swoją planetę? Zrobisz to dla swojego najlepszego ucznia? – przesłał szybkie
pytanie przeczuwając, że zostały mu sekundy tej więzi. Słysząc radosne
zapewnienia swojego nauczyciela, bez pożegnania zerwał mentalne połączenie.
Cudem utrzymując stan
piątego poziomu, upadł na kolana. Cały się trząsł, na zmianę robiło mu się
zimno i gorąco, a na dodatek zwymiotował mieszanką zawartości żołądka i krwi.
Bał się nawet pomyśleć o tym, co się z nim stanie po nawiązaniu ostatniego
połączenia.
No,
jeszcze raz. Wstajesz, dziadziu. Raz, dwa, trzy!
I wstał. Wśród jęków i
sapnięć, na nogach jak z waty. Z trudem osiągnął wewnętrzny spokój, tak
potrzebny do takiej komunikacji. Ostatni raz zamknął oczy, zmuszając siłą woli
kule do przepuszczenia jego woli przez granicę wymiaru.
– Panie Enma, to ja Son
Goku. Chcę, żebyś zwrócił ciała moim przyjaciołom i przeniósł ich wszystkich na
planetę czcigodnego Kaio. Mają być w ciałach z momentu, gdy byli najsilniejsi, a nie najstarsi. To nie podlega dyskusji – na potwierdzenie swojej
tożsamości i siły, kolejny raz pokazał obraz swojej pełnej mocy.
Wyczuwając rodzący się
strach i zrozumienie Enmy, zerwał więź. Kule, jakby ważyły setki kilogramów,
opadły na podłoże z trzaskiem. Podobnie stało się z samym mężczyzną. Son Goku,
gwałtownie przechodząc w swoją zwykłą postać, padł na plecy pozbawiony
przytomności. Nawet wtedy na jego ustach czaił się cień uśmiechu.
– Nie wiem. Weź zapytaj
Yamchę, on pewnie będzie chciał trochę posparować. Ja już dzisiaj trenowałem
indywidualnie – zapewnił Tien Kuririna. Trzyoki ziemianin poklepał przyjaciela
po ramieniu i skinął głową w kierunku, gdzie według niego znajdował się
bliznowaty jegomość.
– Skoro tak mówisz –
odparł niższy wojownik, pocierając w zakłopotaniu łysinę. Wolnym krokiem ruszył
przez niedużą planetę, poszukując osoby chętnej do wspólnego treningu. Minął
wspólnie wypoczywające 18, Bulmę, Videl i Chi–Chi, aż wreszcie usłyszał głos
wieloletniego kompana.
Jednak to, co zobaczył,
nie spodobało mu się. Yamcha siedział z jego młodo wyglądającą córką, Marron. I
był blisko niej. Według jego ojcowskiego instynktu, to zdecydowanie za blisko.
A najlepiej by było, gdyby w ogóle nie siedział z nią.
– Marron, matka kazała
ci przekazać, że chce twojego towarzystwa na plotkach z resztą pięknych pań –
drobne minięcie się z prawdą przyszło mu gładko, co zaskoczyło nawet jego.
Córka, tak bardzo podobna do swojej rodzicielki, spojrzała na niego z
nieśmiałym uśmiechem, lekko się rumieniąc. Odpowiedział jej szczerym uśmiechem.
Za to gdy napotkał spojrzenie bruneta, przesłał mu bardzo jasną wiadomość.
– Nic między nami nie
zaszło – zaczął Yamcha, gdy tylko blondynka zniknęła im z oczu. Wstał z trawy,
uśmiechając się niewinnie do przyjaciela. Kuririn nawet mu w to uwierzył. W
przeciwnym wypadku, Kaio by miał ręce pełne roboty, próbując ich rozdzielić.
– Jestem w stanie
zrozumieć, dlaczego spędza z tobą czas. Z której strony się nie spojrzy, to
jesteś wiecznym nastolatkiem, nawet w takiej sytuacji. A ona potrzebuje
kontaktu z kimś na swoim poziomie – wyszczerzył się w szczerym uśmiechu, widząc
grymas na twarzy drugiego mężczyzny. – Ale ja nie po to. Zawalcz ze mną, jak za
starych lat.
– Mam nadzieję, że nie
według zasad Siedemnastki? Yan, ken, po nie jest moją ulubioną formą
rywalizacji – obaj ryknęli śmiechem, słysząc takie słowa. Jakby przywołany
wypowiedzeniem imienia, tuż nad nimi pojawił się android. Z miną cwaniaka
wylądował pomiędzy nimi.
– Czy jakiś przegryw
negował moje sposoby walczenia na małej planetce, na której mamy zakaz
tłuczenia się? – Odgarniając sprzed oczu niesforny kosmyk włosów, pokazał
Yamchy język.
– To co, trochę
powalczymy? – zapytał jeszcze raz łysy wojownik. Widząc energiczne kiwanie
głową starego druha, stanął gotowy do rozpoczęcia pojedynku.
– Jesteście strasznie
nudni. Dwóch słabiaczków będzie się biło jak dzieci w przedszkolu – android
ziewnął teatralnie, by w następnym momencie obdarzyć obu wyzywającym
spojrzeniem z tym niebezpiecznym błyskiem w oku. – To co, świeżaki, potłuczemy
się troszeczkę?
Jakby na telepatyczną
komendę, Kuririn i Yamcha równocześnie zaatakowali stojącego pomiędzy nimi
mężczyznę. W zsynchronizowanym ataku uderzyli na górę i dół. Androidowi nie
sprawiło większego problemu przyjęcie na blok obu ciosów. Przyjął niskie
kopnięcie Kuririna na napiętą łydkę, a zmierzającą w jego twarz pięść drugiego
ziemianina zablokował otwartą dłonią.
Cholera.
Ten to jest dopiero silnym zawodnikiem.
Siedemnastka odepchnął
ich obu od siebie i wybił się wysoko w powietrze, gdzie zaraz ponownie
zablokował ciosy towarzyszy. Z pewną nonszalancją odchylił się przed mierzonym
w jego głowę kopnięciem Yamchy. Gdy tylko się odchylił, ze zdziwieniem zauważył
mknący ku niemu sporej wielkości pocisk ki. Zwinął się w przewrotce, piętą
odbijając ładunek w kierunku Kuririna.
– Huh. Ładnie,
dziewczynki – skomentował ich ostatnią akcję.
– Co się tu wyprawia?!
– Krzyknął do nich Kaio, gdy tylko dostrzegł toczący się w powietrzu pojedynek.
– Na ziemię, ale już!
Teraz
się zacznie. Zaraz staruszek da nam popalić
W trójkę wylądowali
przed ich gospodarzem, przybierając miny niby niewinnych szkolnych urwisów,
którzy zostali złapani przez nauczyciela na gorącym uczynku.
– Tak, mieliśmy nie
walczyć…
– Obiecujemy poprawę…
– To ich wina. Ja nie
chciałem walczyć – wyłgał się android, doskonale odgrywając rolę zmuszonego do
walki.
– Zawsze to samo –
mruknął Kaio, kręcąc głową z niedowierzania. Nawet po tylu latach, temperament
niektórych osób, a co dopiero ich słowa, potrafiły go zbić z tropu. Naprawdę
nie wiedział już, czy Siedemnasty mówił prawdę, czy doskonale kłamał.
Zrezygnowany machnął ręką na całą trójkę, mrucząc do siebie, że i tak nic się
nie zmienią. Kuririrn uznał to za ciche przyzwolenie do prowadzenia walk w
powietrzu, gdzie raczej nie mogli zagrozić ich nowemu domowi.
– Mam jeszcze jedną
wiadomość. Wy dwaj – wskazał na Kuririna i Yamchę – pewnie zrozumiecie, jakie
to zagrożenie. Na Ziemię znowu spadły kapsuły z kosmosu. Cztery. W każdej był
wojownik.
Nie,
nie, nie, nie, nie! To nie może być prawda! Przecież już to przerabialiśmy!
– Czy ktoś może mi to
wyjaśnić? – Zapytał zainteresowany android. Widząc przerażenie na twarzy
bliznowatego mężczyzny, jeszcze bardziej chciał poznać szczegóły tego
wydarzenia.
– Saiyanie. Oni znowu
przylecieli na Ziemię. I znowu zabijają niewinnych ludzi – odpowiedział mu
Kuririn, który był równie mocno zdenerwowany tą informacją. – Przecież Oni nie
żyją.
– To skąd jest ten
chłopak, co walczył na turnieju? – zapytał na głos Kaio.
– Jaki chłopak?
– Na jakim turnieju?
– Zapomniałem wam
powiedzieć jakiś czas temu. Na tym ziemskim turnieju, Tenkaichi Budokai,
pojawił się tajemniczy chłopak. Na oko ze dwadzieścia lat, z całkiem dobrą
techniką, wysoki, szybki. I, co najciekawsze, ogoniasty. Dokładnie, to z małpim
ogonem, jak kiedyś Goku i Vegeta. A teraz przyleciało jego czterech rodaków.
– Mamy przesrane –
podsumował Yamcha, nie potrafiąc znaleźć innych słów na znalezienie opisania
sytuacji Ziemi.
Jedna z pozostałych
trzech kapsuł przeleciała tuż nad bazą wojskową. Było to wiele kilometrów dalej
od miasteczka, na które spadła kapsuła z pierwszym wojownikiem. Pasażer tego
statku kosmicznego nie miał możliwości nikogo zabić na samym początku, ponieważ
wylądował z dala od obszarów zamieszkanych przez ziemian. Jego kapsuła wryła
się w miękką glebę łąki. Gdzieś niedaleko leniwie płynęła rzeka. Tak jak miało
to miejsce z kapsułą w mieście, tak i tutaj pokrywa odskoczyła, a z niej wyszła
zamaskowana postać.
Nieduża, o wiotkich
kończynach i długich czarnych włosach opadających do pasa, wyszła ze statku
rozglądając się czujnie. Scouter z niebieską szybką pokazywał wszystkie dane o
okolicy i panujących tu warunkach
– Ładnie tu mają. Dobra
planeta na kolonię – zauważył wysoki głos. Dłoń ukryta w rękawicy przesunęła
leniwie po skorupie czarnego napierśnika pozbawionego dodatkowych szerokich
naramienników.
Tak,
jak mówisz, gówniarzu. Ładnie wygląda ta dziura. Można zająć się tutejszymi
kobietami, jeśli w ogóle takie są… I nie mają rogów, czułków, ani niczego
takiego…
– Zamknij się! Skąd w
ogóle możesz wiedzieć, jak wyglądają tubylcy?
Bo
przeglądam dokładnie wszystkie raporty, idioto.
Milczeć.
Mieszkańcy tej planety są podobni do nas. Widziałem ich i zabiłem całe miasto.
Namierzyć mnie i przylecieć. Czekam na was.
Niewielka postać
owinęła się w pasie ogonem. Wcisnęła kilka przycisków na scouterze i uniosła w
powietrze. Obracając się w kierunku, z którego przyleciała, dostrzegła zbliżające
się w jej kierunku dwa obiekty.
– To wy lecicie do
mnie?
Nie.
Nie,
wylądowałem dalej od ciebie, smarku.
– To mam towarzystwo.
Zobaczę, co potrafią – stwierdził najeźdźca. Otoczony jasną aurą pomknął w
kierunku nadciągających ziemian.
Gdy był bardzo blisko,
zauważył że lecą do niego dwie maszyny bojowe. Przeleciał pomiędzy nimi z dużą
prędkością i podjął swój lot w kierunku miejsca wylądowania najstarszego z nich.
Nie minęły dwie minuty, gdy samoloty szturmowe go dogoniły i otworzyły ogień.
Postać lawirowała, wykonując przeróżne manewry lotnicze i unikając pocisków.
Wśród huku i błysków z niezwykłą prędkością cała trójka pokonywała kolejne
kilometry.
Na scouterze mignęło
ostrzeżenie. Najeźdźca zareagował instynktownie, nurkując na setki metrów w
kierunku ziemi. Obejrzał się przez ramię, żeby zobaczyć efekt swojego manewru.
Dzięki temu dowiedział się, że za nim podążały dwie rakiety. Gdy skręcił w
lewo, one również skręciły. Odbił w prawo, a wciąż miał je na ogonie. Wreszcie,
zniesmaczony takim towarzystwem, wykonał płytki obrót na plecy i wystrzelił z
rąk ładunki energii ki w kierunku zbliżających się rakiet. Siła eksplozji
zaskoczyła go, zrzucając w kierunku ziemi.
Co
się dzieje, maluszku?
– Zamknij się, zabawiam
się z miejscowymi – opanował lot i wystrzelił w górę. Wściekły złapał za
skrzydło jeden z samolotów i rzucił nim w drugi. Zauważając katapultującego się
pilota maszyny, złapał go za stopę i wolną ręką strzelił mu energią prosto w
twarz. Drugi pilot zginął w wyniku zderzenia samolotów.
– Już lecę. Czekajcie
na mnie – zakomunikował, gdy powrócił na odpowiedni kurs. Na ekranie scoutera
pojawiły się współrzędne pozostałych zabójców. Wszyscy lecieli w jedno miejsce.
Dowódca siedział na
kapsule w samym centrum potężnego leju po mieście. Jego atak wymazał całą
okolicę. Wyczekiwał tak przez godzinę, zanim w tej samej chwili przyleciała
trójka jego podopiecznych. Gdy tylko wylądowali, zeskoczył ze statku
kosmicznego i zgrabnie wylądował dwa kroki przed nimi.
– Ładnie się zabawiłeś,
ledwo przylecieliśmy, a tu już taki krajobraz. To nowy rekord? – Stojący po
jego lewej stronie mężczyzna bardzo go przypominał z postury. Umięśnione ciało
miał ukryte pod całkowicie zakrywającym go kombinezonem bojowym i napierśnikiem
z odstającymi naramiennikami. Czarne włosy sterczały na jego głowie. Tak jak
pozostali, miał zasłoniętą twarz, a ogonem oplatał się w pasie.
– Znowu zapominacie o
hierarchii, durnie – burknął największy z nich.
– Możecie być przez
chwilę cicho? Świetnie, to teraz mnie posłuchajcie. Mamy tu robotę do
wykonania, więc bądźcie czujni – szorstko brzmiące słowa w rodzimym języku
spowodowały, że pozostała trójka natychmiast zamilkła. Wpatrywali się w niego z
szacunkiem. Pozornie spokojni, nerwowo przebierali nogami.
To
się nazywa gorąca krew. Jedno słowo i zrobią dla mnie z tej planety wymarłą
pustynię.
– Podobno lord dowódca
znalazł tutaj interesujące źródło energii. Mamy tego kogoś znaleźć i spróbować
namówić na dołączenie do nas. Jeśli odmówi, to zabijamy. Wszystkich.
Zrozumieliście?
– Tak jest! –
Odpowiedziała mu cała trójka.
– Panie, dość daleko
stąd były skoki energii. Nie były za duże, ale może warto tam zacząć? –
zasugerował najmniejszy z nich. Po tym, jakimi spojrzeniami obdarzyli go więksi
mężczyźni, musiał im w ten sposób skraść chwałę.
Najstarszy zmrużył
oczy. Mówiąc coś do siebie, przeglądał informacje na swoim scouterze, chcąc
potwierdzić te doniesienia. Rzeczywiście, całkiem niedawno zostały odnotowane
skoki mocy daleko od miejsca, w którym obecnie byli. Bez słowa uniósł się w
powietrzu, zerkając wymownie w kierunku podwładnych.
– Na co czekacie? Za
mną! – Rozkaz został wykonany bezzwłocznie. Po chwili w czwórkę lecieli spotkać
źródło mocy, za którym przelecieli pół galaktyki.
Minęła kolejna godzina.
Przez ostatnie minuty lecieli nad lasem. Dowódca jako pierwszy dostrzegł
kończącą się linię drzew. W oddali zamajaczył mu wodospad. Niespodziewanym
zatrzymaniem się, zaskoczył swoich towarzyszy, którzy prawie powpadali na
siebie.
Nigdy
bym nie pomyślał, że gdzieś mogą być takie widoki.
– Cokolwiek się będzie
działo, chcę zostawić tą planetę bez większych zniszczeń – rozkazał krótkim
komunikatem.
– To przestań niszczyć
miasta – odciął mu się największy z nich. Pożałował tego w następnej sekundzie,
gdy dłoń o rozcapierzonych palcach pojawiła się o centymetry przed jego twarzą.
Dowódca wyraźnie wyglądał na wytrąconego z równowagi takim zachowaniem. Gdyby
to był ktoś spoza jego oddziału, to już by pożegnał się z głową i życiem.
– To się doigrałeś,
chłopie – mruknął ten najbardziej przypominający ich przywódcę. Ten obdarzył go
lodowatym spojrzeniem, ostrzegawczo mierząc do niego dwoma wyprostowanymi
palcami.
– Jeśli któryś z was
odezwie się bez pozwolenia, to wyrwę mu język – zagroził. – Jeśli tam jest ta
osoba, to musimy być ostrożni. Zrozumieli?
W milczeniu pokiwali
głowami. Cała czwórka opadła na ziemię pomiędzy luźno rosnącymi drzewami. W
szyku bojowym ruszyli w kierunku osób siedzących nad jeziorem. Któryś z nich po
drodze nadepnął na leżący na ziemi plecak.
Wreszcie ich
dostrzegli. Dwóch samców i samica. Prawdopodobnie para i opiekun.
– Mogę zabrać głos? –
Zapytał najniższy, a słysząc chrząknięcie kontynuował – Są podobni do nas.
– O cholera – odezwał
się ten najwyższy, gdy młodszy samiec wstał. Cała czwórka zatrzymała się, gdy
zauważyła jego ogon.
To
niemożliwe. Czy to…
Zanim ta myśl
przebrzmiała w głowie dowódcy, jego ciało zadziałało odruchowo. Ruszył w jego
kierunku, tym razem zdecydowanie szybciej. Musiał poznać prawdę. Słysząc
szybkie kroki za plecami, wiedział że nie idzie sam. Wreszcie został zauważony.
Mężczyzna z ogonem powiedział coś w miejscowym języku, na co zareagowała
pozostała dwójka, która zerwała się i stanęła w gotowości. On też patrzył na
nich czujnie. Dowódca pozwolił, by jego ogon przestał oplatać go w pasie,
dlatego unosił się on, nerwowo drgając w rytm kroków mężczyzny. Dostrzegł na
jego twarzy te same zaskoczenie, co jego własne. Może nawet większe. Wreszcie
zatrzymali się kilka kroków od nich.
– Szukamy
najsilniejszego wojownika na tej planecie. Chcę z nim stoczyć pojedynek, w
przeciwnym wypadku zniszczę całą planetę – głos dowódcy przypominał stłumione
warczenie drapieżnego zwierzęcia. Po ich twarzach wywnioskował, że go nie
zrozumieli.
Jak
zawsze…
Powtórzył to jeszcze
kilka razy, w każdym znanym mu języku, jednak z takim samym skutkiem.
– Co to za dzikusy, że
nie znają imperialnego?
– A na której planecie
go znali? Przypomnę ci, że na żadnej.
Dowódca nie czuł
rezygnacji. Skoro nie pomogły słowa, postanowił użyć gestów. Stanął w pozycji
bojowej, uwalniając przy tym niewiele mocy.
Po drugiej stronie
starszy samiec coś powiedział, wymownie zerkając na młodszego. Ten, pomimo
wyraźnej niechęci, złapał samicę za ramię i zmusił do cofnięcia się.
– Panie?
– Tak?
– Skoro dojdzie do
walki, to czy nie możemy się rozerwać? Dawno nie mieliśmy okazji do walki z
kimś obcym. A ta rasa jest tak podobna do nas. Chcę sprawdzić, czy są chociaż
trochę silni – największy z nich wyraził swoją prośbę. Dowódca spojrzał na
niego przez ramię, następnie znowu na starca i jeszcze raz na podwładnego.
Machnął na niego ręką, samemu cofając się pomiędzy swoich.
Tak rozpoczęła się
wojna. Wśród nieznajomości i pytań pozbawionych odpowiedzi.
No i jak? Się podobało? Się nie podobało? Z uporem maniaka będę wciąż namawiać do komentowania, bo bez niego moja motywacja potrafi się wy...przewrócić i poleżeć.
No prosze, prosze. Wiec Yuki znalazla swojego rywala, istote, ktora miala czelnosc ja ponizyc w walce, a przynajmniej jej sie tak zdaje. Przeciez chlopak moglby ja zabic nie wysilajac sie, ale skad ona moglaby wiedziec? Przypomniala mi sie od razu historia o Bulmie i Goku! Czlowiek i kosmita!! :D
OdpowiedzUsuńTylko kto wykonal fale uderzeniowa??? Czyzby to byl mistrz?
Druga sprawa to sam smoczy powiernik. Son Goku osiagnal nowa forme, w dodatku taka co pozwala mu na ominiecie bariery smoczego wymiaru, brawo, tego bym sie nie spidziewala, aczkolwiek nie rozumiem prosby naszego bohatera. Przeciez oni juz tam byli i u Kaito i na planecie bogow. Tylko skad moglby to wiedziec, prawda? Zastaanawia mnie czy z tego tytulu czekaja go jakies konsekwencje oraz jegk zyczenie... Czy on nie musi prosic smoka?
Na koniec Saiyanie. Coz za zaskoczenie, iz nie wymarli, nawet w dalekim kosmosie. Nie moge sie doczekać co bedzie dalej :)
Pozdrawiam.
Ps. W jakis sposob masz zamiar oswiadczyc czytanie? Czy strescisz sie po ukonczeniu, choc to musialoby byc wyzwaniem. Oraz pamietaj, poczatki nie sa chwalebne :p
Tak, początek może delikatnie przypominać pierwsze spotkanie Goku i Bulmy. Kto ją wykonał, to pozostawię w sferze domysłów.
UsuńAkcja z Goku-Smokiem miała miejsce około 900 lat wcześniej, gdy postanowił ich wskrzesić. Zapomniałem dopisać jedną ważną kwestię, o czym przypomniałem sobie dopiero teraz. Dopiszę, gdy wrócę z uczelni.
Nie musi prosić smoka, po co ma prosić siebie samego? :P
Los Saiyanów niedługo wyjaśnię, obiecuję.
No patrz, a myślałam, że czytam ze zrozumieniem, a mimo to umknęło mi 900 lat xD Teraz się wszystko zgadza. Wrócił im ciała, zamieszkali gdzie mieli zamieszkać i tak im tez minęło 900 lat ;) Aj... wiesz, mówią, że matka karmiąca zapomina często mózgu, a szczerze czasami naprawdę się łapię na durnotach i sklerozie :D
UsuńPozdrawiam ;)
Ps. Nie przyzwyczaiłam się jeszcze, że ludzie odpowiadają na swoim blogu, może dlatego, że ja tak nie robię :P
Dziękuję za komentarz u siebie. Wiesz, są rzeczy które muszą pozostać w kanonie, by miało to jakieś ręce i nogi, ale również są takie które muszę wyeliminować by moja postać mogła tam egzystować nie tylko jako narrator opowieści ;)
OdpowiedzUsuńTakże chcąc, nie chcąc coś ulegnie zmianie, a nawet można się spodziewać kolosalnych wycięć.. Niemniej jednak liczę, że historia i tak będzie się podobać :D
Ach, owszem Sara jest na ścieżce wojennej z Gohanem, ale żeby to zrozumieć musisz się cofnąć dużo wstecz. Przecież nie mogę zepsuć Ci zabawy co, jak po co i dlaczego ;) Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości uda Ci się nadrobić moje dziesięć lat pracy ;)
Pozdrawiam.
Beerusie, ależ ja jestem niepunktualna. Do rzeczy:
OdpowiedzUsuńNo to się dzieje! Z jednej strony iście sielankowy chaos w krainie bogów i bardzo trafne życzenie Goku - swoją drogą, kiedy wreszcie spotka się z Vegetą? Powinien kazać go sobie sprowadzić! For reasons. ;p A tak w ogóle, to gdzie Bulma? Nie wiem czy gdzieś ją przegapiłam, czy dotąd się nie pojawiła.
A, wracając szybko do głównego nurtu mojej przerwanej myśli, z drugiej strony nie taki znowu sielankowy chaos na Ziemi. No dobrze, nasz główny bohater potrafi już to i owo, Yuki nie ma z nim szans, Neko nadal nie traci zainteresowania, ale tylu Saiyanów przeciwko niemu? To nie będzie łatwe. To się może skończyć bardzo źle. Może go nie zabiją, ale mistrza już tak, a samego ogoniastego uprowadzą w kosmos? Hmmm. To jedna z naprawdę wielu opcji, jakie mogą mieć teraz miejsce. Jestem bardzo ciekawa, jaki scenariusz obrałeś. :p No bo raczej nie będzie to Yamcha to the rescue!
Smoczy wymiar ma to do siebie, że tam to już żaden niesmok się pojawić nie może, taka zasada. Się spotkają, spokojnie. Teraz Vegeta by specjalnie podlotu nie miał pod względem mocy. Ale w walce z Beerusem udowodnił, że na SSJ 2 potrafi być większym wyzwaniem od SSJ 3 Marchewki. A Bulma jest z resztą na planecie Kaio. Ona musi mieć królewskie wejście, więc nie może być tak zwyczajnie wpisana gdzieś :P
UsuńG(ł)ówniarz szybko przyswaja nowe możliwości, jak widać. Yuki jeszcze trochę namiesza, przynajmniej jest na to nadzieja. Może właśnie z Neko coś ją zwiąże? Tak, nadchodzące wydarzenia nie będą łatwe i przyjemne dla naszych żyjących. Tak, otworzy się międzywymiarowy portal i Twój Yamcha uratuje mój świat :D
Dobrze, w takim razie czekam na queen out Bulmy - bo zapewne do tego się to sprowadzi. :P Podobnie jak wielkie wejście Vegety. Może siłowo nie miałby chwilowo szans (chociaż rage ma cudowny), to na pewno nadrabiałby to charyzmą i urokiem osobistym; czyli sterroryzowałby każdego smoka w sąsiedztwie, czy to bliższym czy dalszym.
UsuńWee, Yamcha! xD Tak, to by było bardzo zabawne. No jak któryś Saiyanin nadepnie Neko na odcisk/ogon, to może wybrać się w zaświaty w trybie jednostajnie przyśpieszonym - a przynajmniej na to liczę. :P Ale dajmy się najpierw g(ł)ówniarzowi wykazać! Piękne określenie, btw.
Wściekły Vegeta jest zagrożeniem dla całego wszechświata, i kilkunastu sąsiednich :D
UsuńNoo, Neko by musiała zawrócić do nich, żeby chociaż trochę szanse zostały wyrównane. Jak pokazała to ich powitalna walka, nie jest to osoba, którą się lekceważy. Ale i mistrz będzie mieć swoje pięć minut :D
Bym nie chciał powielać schematu wzmacnianego Yamchy, ale będzie się on u mnie przewijać. Ogólnie bym chciał trochę Ziemian (i androidy, czyli i tak Ziemian) podkręcić, żeby nie byli wiecznie z tyłu. Saiyanie i tak zawsze będą na pierwszym miejscu, ale Nameczanie i Ziemianie zasługują na wzmocnienie.
G(ł)ówniarz będzie tam się rzucać, a co z tego wyjdzie?
u mnie nowość ;);)
OdpowiedzUsuńNie wiem. Mam takie przeczucie że znam tę czwórkę... Wciągnęłam się, na tyle że pewnie szlag mnie będzie trafiał gdy będę czekać na kolejne rozdziały. Nie będę oceniać Twoich błędów czy stylistyki. Fajnie piszesz, a fabuła jest wszystkim <3
OdpowiedzUsuńTożsamość trzech z nich została przedstawiona w siódmym rozdziale. Dziękuję za komentarz. Cieszę się z tego, że się podoba :)
Usuń