Pójdę
śladami ojca. Przewyższę ciebie i Trunksa. Nawet Vegetę. Dogonię tatę, nawet
jeśli zajmie mi to tysiąclecie! Nie będziesz więcej mną pomiatać, Gohan!
Jesteś
słaby!
Przed oczami miał twarz
ojca. Wielkiego wojownika, który był dla niego wzorem do naśladowania.
Człowieka harującego, żeby cały czas iść do celu i się wzmacniać. Starszy brat
tego nigdy nie potrafił zrozumieć. Wolał marnować czas nad książkami, zamiast
iść na salę. Dla niego stało się to jasne za późno. Teraz nie zamierzał już
popełniać tego błędu. Wreszcie miał cel, do którego miał zamiar podążać bez
wytchnienia.
Wystarczyło wzniecić
iskrę, która wywoła eksplozję. Tak jak opowiadał ojciec, gdy dokonał transformacji
na planecie Namek.
Wykrzyczał w niebo całą
złość nagromadzoną przez lata. Złość na brata, ojca, wuja, przyjaciela,
wszystkich innych. Siebie.
Powietrze stało się cięższe, niebo nad
planetą bogów pociemniało. Szalejąca energia odrywała fragmenty ziemi, które zostawały
rozrywane przez wyładowania elektryczne. Wokół Sayianina unosiły się tumany
kurzu i pyłu, odrzucane podmuchami we wszystkie strony. Przez kolejną minutę zjawiska
nasilały się. Gniew Gotena powodował drżenie całej planety.
Piccolo i Gohan zostali oślepieni
przez nagły wybuch światła. Gdy kłujące światło ustało, mogli zobaczyć efekt
wybuchu. Goten stał w tym samym miejscu, będąc otoczonym złotą aurą przetykaną
całymi seriami wyładowań. Miał zwiększoną masę mięśniową, co mogli dostrzec bez
trudu. Zaciekawieni, postanowili podlecieć bliżej. Gohan zrobił odruchowo krok
w tył, widząc swojego brata. Tylko w wieku dziecięcym Goten był tak łudząco
podobny do ojca. W tej chwili było tak samo. Patrzył na nich turkusowymi
oczami, wykrzywiając twarz w gniewnym grymasie i marszcząc ledwo widoczne brwi.
Włosy mężczyzny sięgnęły mu poniżej pasa.
– Nareszcie – burknął Gohan,
pozornie obojętnym tonem.
Szkoda, że
tego nie widzisz, tato. Przydałbyś się mu. Mnie też.
Goten wyciągnął zdrową
rękę w kierunku brata, mierząc w niego oskarżycielsko palcem. Zanim zdołał
cokolwiek powiedzieć, odmienił się i padł pozbawiony sił. Trzeci poziom Super
Saiyanina wymagał od użytkownika pokładów ki, których on w tamtej chwili nie
posiadał.
Zanim jego twarz
dotknęła ziemi, został podtrzymany przez silne ramię. Pierworodny syn Son Goku
zarzucił sobie nieprzytomnego brata na ramię, kręcąc głową z niedowierzaniem. Wewnętrzna
przemiana Gotena przebiegła tak nagle, że nie mógł go teraz odpowiednio opisać.
Z lekkoducha stał się wojownikiem, którego przebudziły drwiny i ciosy. A on był
źródłem tego wszystkiego.
– Nawet nie wiesz, jak
bardzo jestem z ciebie dumny, braciszku – powiedział, gdy uniósł się w
powietrzu.
– Już ci minęło? –
Piccolo leciał obok niego.
Saiyanie
i ich pokrętny sposób okazywania uczuć. Cudownie. Kocham cię, braciszku,
dlatego spuszczę ci łomot i połamię kości. A gdybyśmy żyli, to bym cię
zamordował. Bo tak wielką braterską miłość do ciebie czuję. Co za szaleństwo.
Gohan nie odpowiedział
od razu, przez co Piccolo przez kilka minut słyszał tylko huk wiatru. Gdy tylko
jednak jego uczeń zabrał głos, brzmiała w nim stalowa nuta niezachwianej
pewności:
– Nie. Ale teraz
ewentualna walka będzie trochę bardziej wyrównana. Pod warunkiem, że malutki
opanuje trzecią formę.
Nameczanin zerknął na
niego, dziwiąc się takim słowom.
– Nawet nie wiesz, jak
bardzo w ostatnim czasie upodobniłeś się do książątka – zauważył.
W głębi duszy Gohan
zdawał sobie sprawę z tego, że były nauczyciel ma rację. Dzielenie planety z palącymi
się do walki ludźmi odcisnęło na nim swój ślad. Brak żony, pomimo usilnych
starań, dodatkowo wzmagał jego gniew. Już dawno przestał prosić Shina, jakoś
400 lat temu. Dziwił się tylko, że Vegeta nie próbował ani razu. Z jego pomocą,
taka dyskusja by trwała krócej od wypowiedzenia Kamehameha.
Może
trzeba mu to najpierw zasugerować? To chyba dobry pomysł. Gdyby go odpowiednio
podpuścić, to Shin by sprowadził tu wszystkich naszych przyjaciół.
Mój
nauczyciel. Nie, nie nauczyciel. Ojciec. On… on nie żyje. Ten wariat go zabił!
Ja…
Mitsau patrzył
nieobecnym wzrokiem na trupa leżącego u stóp Alfy. Zamaskowany mężczyzna, jakby
od niechcenia, nadepnął na czaszkę martwego Ziemianina. Prowokował do
zaatakowania, nachylając się w ich stronę. Yuki stała przerażona, nie potrafiła
znaleźć na te wydarzenia racjonalnej odpowiedzi.
– Zabiję. JAK PSA,
ZABIJĘ! – Rządza krwi całkowicie przysłoniła młodemu mężczyźnie zdrowy
rozsądek. Wypełniała go dziwna siła, której wcześniej w sobie nie poczuł. Jakby
mógł samodzielnie przesunąć górę, tylko przy pomocy rąk.
Obcy nie przestraszył
się takiej deklaracji. Prostując się i rozkładając ręce, zaprosił go do próby
spełnienia obietnicy.
– Wiejmy stąd, może
damy radę! – Kobieta szarpnęła ręką dzikusa, który dopiero zwrócił na nią uwagę.
Wykrzywiona gniewem twarz napawała ją lękiem. To już nie był jej przeciwnik z
turnieju, tylko zwierzę w ludzkiej skórze.
Nie
dbam o to.
Ziemia pod jego stopami
zaczęła drżeć. Wokół jego ciała zmaterializowała się jasna aura, przez którą
Yuki musiała gwałtownie cofnąć rękę. Gdy spojrzała na dłoń, zauważyła na niej
ślady oparzeń.
W tej samej chwili
Mitsau zaatakował. Czując, że może urwać głowę przeciwnika jednym ciosem,
włożył w niego całą swoją siłę. Jednak Alfa wyminął go, z łatwością unikając
zmierzającej ku jego twarzy pięści. Młody mężczyzna zatrzymał się za jego
plecami i z obrotu wymierzył kopnięcie na biodro. Zamaskowany nawet nie musiał
patrzeć w jego kierunku, żeby wykonać kolejny unik.
– Zedrę ci z mordy
maskę, pieprzony gnoju!
Przybysz odwrócił się w
jego kierunku bardzo powoli, mówiąc coś w języku brzmiącym jak wilczy skowyt.
Wydawało się, że zrozumiał słowa przeciwnika. Na ich potwierdzenie wskazał
miejsce na policzku, sugerując trafienie tam.
– Dzikusie, stój, do
cholery!
Durna
baba. Jak się wtrąci, to się nie zatrzymam.
Mógłby zamienić Ziemię
w piekło, żeby tylko osiągnąć postawiony sobie cel. Atakował bez przerwy, a
Alfa stale wydawał się być o krok przed nim. Niezależnie od tego, czy próbował
trafić go jedną z kończyn czy pociskiem energetycznym.
Gdy wreszcie postanowił
zaatakować, to Mitsau nie zdołał tego zauważyć. Poczuł tylko, że nagle oderwało
go od ziemi wbrew jego woli. Kanonada ciosów spadła na niego w momencie
rozpoczęcia ściągania go w dół przez grawitację. Wydawało mu się, że wróg ani
razu się nie poruszył, a jednak otrzymał kilka, jeśli nie kilkanaście razy.
Upadając na ziemię
wzniecił tumany kurzu. Mając w pamięci, jak wyglądał Mistrz po podobnej
sytuacji, był zdziwiony, że może chociaż przywołać ten obraz. Czuł się coraz
bardziej wściekłym, wiedząc że wróg się nim bawi. Skoro zabił tamtą dwójkę z
taką łatwością, to zabicie jego i tej durnej dziewczyny zajęło by mu mniej
czasu, niż mrugnięcie okiem.
Nie
odpuszczę ci!
Gapił się na unoszącego
się w powietrzu mężczyznę. Jeśli tam by został, to Mitsau by nie mógł go
dosięgnąć. Sam nie potrafił latać, a walka na obłoku nie wchodziła w grę.
– Taki z ciebie kozak?!
– ryknął w powietrze. Jednak trudno jest wypowiadać poważne deklaracje, leżąc
na plecach i mając rozłożone ręce.
Słyszał wołającą go
Yuki, ale nie interesowały go jej słowa. Nie mogła pomóc w walce, to nie
powinna się wtrącać. Poderwał się na równe nogi. Każdy mięsień odczuwał
przyjęte przed chwilą uderzenia, jednak nie wpływało to na jego motorykę. Było
to kolejnym dowodem na nie bycie traktowanym przez Alfę jako odpowiedni
przeciwnik.
Otrzymanie siarczystego
policzka zaskoczyło go. Alfa nie był tak szybki, żeby pojawić się przy nim i
powrócić na miejsce. A przynajmniej taką nadzieję miał Mitsau.
– Ej, durna kupo mięśni,
mówię do ciebie!
Kiedy…
Obdarował ją przelotnym
spojrzeniem. Blada, przerażona, a jednak postanowiła go uderzyć, żeby tylko
zwrócił na nią uwagę. Zdecydowanie nie była normalna.
– Mówię, że pora wiać.
Strugałeś bohatera, ale chyba widzisz różnicę między wami, co? Ten latający
potwór właśnie zabił dwie osoby. Zrobił to z taką łatwością, że nawet mistrz
sztuk walki by przed nim wymiękł. Uciekajmy do lasu, tam mamy szansę go zgubić.
Z nieba na ziemię
zleciał niewielki pocisk energetyczny. Nie był on wymierzony w Ziemian, tylko
uderzył kilka metrów od nich. Siła wywołanej nim eksplozji była niewielka,
ponieważ miał na celu zwrócić ich uwagę. Alfa zdecydowanie za długo czekał na
walkę. Pomiędzy palcami dłoni miał uformowany kolejną sferę, która tym razem
miała dosięgnąć celu.
– Odsuń się. Jeśli
chcesz uciekać, to zrób to teraz. I tak się nie przydajesz do niczego. Nie masz
zdolności Neko, zdolności mojego Mistrza, ani mojej siły. Gdybyś chociaż
potrafiła wykorzystywać ki. Uciekaj, Yuki ze szkoły Herculesa. Uciekaj i nie
wchodź mi nigdy więcej w drogę.
Zranienie jej nie miało
żadnego znaczenia. Widząc, że przełamał jej upór, ponownie skupił się na
przeciwniku. W jego głowie powstał już szalony plan, który miał umożliwić mu
doskoczenie do niego jednym ruchem.
Nie zdążył go
wprowadzić w życie. Widząc uciekającą Yuki, Alfa dosłownie zniknął z nieba.
Mitsau popędził do niej najszybciej, jak tylko potrafił. Uformowane w jego
dłoniach pociski ki pomknęły w jej kierunku.
– Padnij!
Nie do końca rozumiał,
dlaczego się tym przejął. Mógł pozwolić mu zabić kolejną osobę, samemu zyskując
chwilę czasu. Obawiał się tego, że kobieta nie zareaguje na czas i on sam ją
zabije tym atakiem. Jednak Yuki, od dziecka wysłuchując komend w dojo,
instynktownie rzuciła się na ziemię.
Najpierw coś głośno
huknęło, a później usłyszała przyprawiające o ciarki okrzyki bojowe. Yuki
podniosła głowę, otarła twarz z kurzu i zobaczyła, jak Mitsau kolejny raz
próbuje chociaż raz trafić swojego wroga.
Czy
on właśnie… Nieważne.
Zerwał się gwałtowny
wiatr, a okolicę zaczęły zakrywać ciemne chmury. Nie minęło dużo czasu, gdy
pierwsze krople deszczu spadły na ziemię. Mżawka w moment przerodziła się w
prawdziwą ulewę, przez co straciła ich z oczu.
– Czy waszej dwójce
odbiło, że nagle zaczęliście się tłuc jak szaleni? Sądziłem, że to Vegeta
zniszczy nam planetę, ale znacznie zbliżyliście się do jego rekordu! Nie będę
więcej tego tolerował! – Shin wreszcie stracił cierpliwość. Od samego początku
uważał ten pomysł za niemożliwy, ale ostatnie tygodnie kompletnie pozbawiły go
chęci na dalsze goszczenie przyjaciół Son Goku.
Gohan nie odezwał się
ani słowem, zamiast tego wzruszył ramionami. Pozostawiał decyzję gospodarzowi,
nie chcąc składać deklaracji, które mogły przestać mieć znaczenie na następny
dzień. Jeśli bóstwo postanowi ich odesłać do zaświatów, to on nic na to nie
poradzi.
– Ten wybuch mocy… to
byłeś ty? – Kaioshin odezwał się po
minucie, na powrót stając się spokojnym i opanowanym. Musiał przyznać samemu
sobie, że zżerała go ciekawość.
– On. Osiągnął trzeci
poziom – odpowiedział mu Gohan, robiąc to w najkrótszy możliwy sposób.
Bóg nie potrafił ukryć
swojego zdumienia. Zdał sobie sprawę z tego, że robi to w dość specyficzny
sposób, gdy Gohan zwrócił uwagę na jego stale otwarte usta.
Rozumiem
przemianę w trzeci poziom jako Gotenks, ale samemu? Ich linia jest naprawdę
potężna. Ciekawe, czy córka Vegety też ma takie możliwości?
– Po prostu poskładaj
go. Kolejnego razu nie będzie. Mam nadzieję.
Shin zbył obietnicę
zrezygnowanym kręceniem głową, po czym uzdrowił Gotena. Zrobił to z widocznym
ociąganiem i niechęcią, mając nadzieję, że Gohan to zobaczy. Musieli wreszcie
zrozumieć, że on jest tutaj gospodarzem, a nie uzdrowicielem na zawołanie. Miał
znacznie ważniejsze sprawy na głowie, niż cała ta szopka związana z Saiyanami.
Wtedy Gohan zrobił coś,
czego Shin się kompletnie nie spodziewał. Mężczyzna podszedł do niego i uścisnął
jak członka rodziny.
– Wiem, że ostatnio
jest przez nas dość nerwowo, ale zaczyna nam odbijać. Gdyby reszta naszych
bliskich mogła być z nami, to by było inaczej. Na pewno Vegeta by się trochę
opanował, gdyby Bulma tutaj była. Każdy by to odczuł, bo nikt nie chce
ryzykować większego konfliktu, gdy ma przy sobie całą rodzinę.
– Nie…
– Myślisz, że by doszło
do starcia między mną i Gotenem, gdyby tutaj była nasza matka? Jej bał się
nawet Goku – Gohan spróbował do poważnej prośby dorzucić trochę humoru, co
powinno chociaż trochę rozładować napięcie.
Shin mimowolnie
uśmiechnął się. Rzeczywiście, musiał przyznać, że ziemskie kobiety, z którymi
los połączył najsilniejsze śmiertelne jednostki we Wszechświecie, były dość
specyficzne. Zwłaszcza Chi–Chi, która momentami wydawała się być straszniejsza
od Majin Buu, czy złych smoków.
– Nie mogę ci nic
obiecać, bo to nie zależy tylko ode mnie. Może coś zdziałam w związku z tym. A
teraz idźcie, mam swoje obowiązki.
Starszy syn Goku wziął
swojego brata na plecy i bez słowa odleciał, zostawiając bóstwo w samotności.
Shin kolejny raz usiadł w pozycji kwiatu lotosu, oddając się medytacji.
Wiem,
że to słyszałeś. Czułem twoją obecność, drogi przyjacielu. Co cię trapi tym
razem?
Nie
nudzisz się z nimi, co?
Jak
możesz wyczuć, nie. Gorsi od dzieci. Saiyanie i wasza gorąca krew. Utrapienie
moje.
Dobrze
jest, Shin. Słuchaj, mam sprawę… Chcę spotkać się z Hakaishinem.
Z
kim?! Chyba nie jesteś AŻ TAK głupi, żeby walczyć z bogiem zniszczenia?! Nawet
TY nie jesteś tak głupi, Goku!
Chcę
go tylko poznać. Chociaż, taka walka, to by było coś! Dzięki, Shin! Błagam,
spróbuj go jakoś namówić na nagięcie reguł i dostanie się do mnie. JA TU NIE
MAM Z KIM ĆWICZYĆ! Taki Vegeta może walczyć u ciebie z Gohanem…
NIE
MOŻE!
Oj,
no dobra, nie może. Ale jak chce, to i tak walczy. Potrzebuję tego. Błagam cię,
zrób coś w tej sprawie, a będę miał u ciebie dług wdzięczności.
I
tak już masz, wiesz o tym.
Tak?
Kurcze, a za co?
Może
za wskrzeszenie twoich bliskich i umieszczenie ich na planecie Kaio i mojej?
Ej,
myślałem, że to już nie jest aktualne. Zrobisz to?
Pomyślę.
Dziwne było
komunikowanie się z Goku. Był to drugi raz, kiedy Ryujin postanowił swoją mocą
przebić się przez granicę smoczego wymiaru i wtargnąć do umysłu bóstwa. Musiał
jednak przez ten czas bardzo się wzmocnić, skoro utrzymał połączenie przez
kilka minut. Jednak jego prośba była co najmniej niepokojąca. Spotkanie lekkomyślnego
Goku z kapryśnym panem Beerusem by mogło wstrząsnąć całym Wszechświatem.
To
może warto zacząć z drugiej strony, od pana Whisa? To by było zdecydowanie
bardziej bezpieczne rozwiązanie.
– Też to poczułeś,
tato? – Niepewny głos Trunksa wskazywał na to, że nie do końca podoba mu się
wizja bycia prześcigniętym przez młodszego przyjaciela.
Dumny książę tylko
prychnął w odpowiedzi. Oczywistym było, że wyczuł ogromne nagromadzenie ki, gdy
Goten się przemienił. Może nie była to ilość podobna do tej Kakarotta, czy jego
samego, jednak trudno było to pomylić z czymkolwiek innym. Energia emitowana
przez trzeci poziom Super Saiyanina była jedną z najbardziej nieokiełznanych,
przez co sam poziom pożerał jej strasznie dużo.
– Czy byś mi pomógł go
osiągnąć? Chcę. Nie, to złe słowo. Muszę go przegonić, żeby wszystko w naturze
było normalnie – Pewność w głosie syna sprawiła, że Vegeta spojrzał na niego
może nie łaskawie czy ciepło, ale z pewnym uznaniem. I zrozumieniem. Sam,
chociaż był starszy od Kakarotta, musiał cały czas go gonić.
– Mogę nauczyć cię
walczyć, ale osiąganie kolejnych stadiów Super Saiyanina to coś innego. To nie
jest coś takiego, że poczujesz mrowienie w plecach i wskoczy poziom. Musisz być
silnie umotywowany, a przynajmniej tak było w przypadku moim i tych dwóch
pajaców. Ty i ten smarkacz zrobiliście to naturalnie. Później było z wami
trochę gorzej, to może świadczyć o tym, że do dalszych efektów potrzebujecie
odpowiedniego bodźca. I naprawdę wielkiej energii, którą będziesz w stanie
opanować.
Czyli
Goten zawsze był silniejszy?
W tej samej chwili, gdy
Trunks zdążył w siebie zwątpić, Vegeta złapał go za przód koszulki i pociągnął
w dół, zmuszając go tym samym do spojrzenia prosto w oczy ojca.
– Czy to nie ty mi
obiecywałeś, że nigdy nie zwątpisz i będziesz potężny? Teraz zwątpiłeś, widzę
to w twoich oczach. Z takim podejściem nie można osiągnąć odpowiednich
rezultatów, Trunks. Chyba znowu muszę cię skopać do nieprzytomności, żebyś
odzyskał swoją chęć do walki.
Niespodziewanie Vegeta
mu odpuścił, chociaż aż gotowało się w nim na myśl o kolejnym prześcigniętym
pokoleniu z jego krwi.
– Powiedz staremu
zboczeńcowi, że ma na tobie przeprowadzić ten sam rytuał, co na Gohanie, gdy
walczyliśmy z tym różowym glutem.
Że
co? Czy on mi właśnie zasugerował to, czego niedawno się brzydził? Gdzie jest
mój ojciec?
– Mówię teraz całkiem
poważnie, gówniarzu, więc mnie słuchaj – gdy tylko Vegeta upewnił się, że jego
pierworodne dziecko nie zamierza nawet mrugnąć bez jego pozwolenia, podjął
wypowiedź – Walka w tej formie jest prawie niemożliwa, jeśli nie urwiesz
wrogowi łba jednym uderzeniem lub masz takie pokłady ki, że możesz sobie
pozwolić na dłuższą zabawę. Czwarty stopień jest o wiele wygodniejszy pod tym
względem. Ja trzeci osiągnąłem dla samego faktu posiadania, żeby ten cholerny
Kakarotto się gdzieś tam nie puszył, że jestem od niego gorszy. Ta dziwna
transformacja Gohana jest wygodniejsza. Bardzo stabilna, na takim samym
poziomie mocy i nie wypala cię tak szybko. Dodaj to sobie w głowie.
– A jeśli stary
Kaioshin się nie zgodzi?
– To mu powiedz, że wtedy
za chwilę przyjdę i to już nie będzie prośba.
Syn spojrzał na niego
podejrzliwie. Domyślał się, że jeśli Vegeta pójdzie do starego Kaioshina, to
wyjdzie z tego wielka draka. Wtedy rzeczywiście to by nie była prośba, bo saiyański
książę z naruszoną dumą by pewnie przyłożył starcowi do klatki piersiowej
potężny ładunek energetyczny.
– Chyba będzie lepiej,
jeśli się zgodzi na moją propozycję – Trunks zakończył wymianę zdań z jeszcze
cięższym sercem, niż w momencie jej rozpoczęcia. Bez słowa odchodząc od ojca,
minął się po drodze z siostrą, której posłał uśmiech. Vegeta miał zamiar i z
niej stworzyć wojowniczkę. Taki już był los dzieci dumnego księcia.
Alfie bardzo szybko
znudziło się ciągłe unikanie ciosów. Obijał wyższego mężczyznę bez przerwy,
jednak nie wykorzystując przy tym choćby połowy swojej rzeczywistej mocy.
Skutkowało to tym, że jego przeciwnik wpadał w coraz większy szał. Na tym
zależało mu najbardziej.
Mitsau nie mógł zrobić
nic, odkąd został zepchnięty do defensywy. Przez szalejącą burzę i zapuchnięte
lewe oko widział niewiele, co jeszcze bardziej utrudniało mu walkę. Ale nie
zamierzał składać broni. Wróg też musiał mieć problemy, a przynajmniej on na to
liczył. Odskoczył, licząc na zyskanie chwili potrzebnej do zebrania energii na
technikę Mistrza. Przeliczył się jednak i gdy tylko wykonał ruch, ścianę wody
przecięła rozmazana sylwetka opancerzonego przeciwnika. Mitsau wygiął się
mocno, dotknął palcami ziemi i odbił się od niej, wykonując kopnięcie.
Alfa pierwszy raz dał
się zaskoczyć, a przez szybki ruch nie miał możliwości zablokować ciosu. W
głębi ducha przyznał, że mimo bycia nieopierzonym, w jego przeciwniku kryje się
bardzo duży potencjał.
Mitsau nie miał zamiaru
celebrować małego sukcesu. Szybko stanął na ugiętych nogach i złożył dłonie
przy prawym biodrze. Kolejny raz otoczyły go jasne języki aury, w zetknięciu z
którą krople deszczu z sykiem parowały.
Za
Neko, za Mistrza.
Pomiędzy jego palcami
zmaterializowała się jaśniejąca błękitna sfera. Potrzebował tylko chwili, żeby
wreszcie zobaczyć przeciwnika niewidocznego na tle ciemnego nieba. Jak gdyby
jakiś niewidzialny byt obserwował starcie, niebo rozcięła błyskawica.
– Żryj to. KAMEHAMEHAAA! – Z wypchniętych przed
siebie ramion młody mężczyzna wystrzelił falę uderzeniową, która mknęła wprost
na będącego w powietrzu wroga. Siła techniki sprawiła, że jego stopy zapadły
się w pękającą ziemię.
Jasna
smuga, która przypominała kometę, pomknęła w kierunku Alfy. Zamaskowany
mężczyzna rozłożył szeroko ramiona i przyjął na siebie cały impet uderzenia.
Pochłonęło go światło i eksplozja, po której ponownie zapadła ciemność.
To koniec?
Mitsau
stał w tym samym miejscu, wciąż wpatrując się w niebo i oczekując jakiegoś
kontrataku. Gdyby pokonanie go było takie proste, to Mistrz by sobie z nim
szybko dał radę. Przynajmniej tak on to widział. Nie wiedział o skutkach
ubocznych związanych z korzystaniem z Kaiokena.
Ktoś
niedaleko zaczął bić brawo, gdzieś zawył wilk. Problemem był fakt, że w tamtej
okolicy wilki nie żyły, a Mitsau o tym wiedział bardzo dobrze. Oznaczało to, że
Alfa przeżył i miał się dobrze.
Brawa
i wilcze wycie były coraz bliżej, a jego sparaliżowało ze strachu. W ciemności
błysnęła jasna aura, rosnąca z każdą sekundą. Jej właściciel zbliżał się
szybkim krokiem do Mitsau. Wróg wreszcie zatrzymał się przed nim na
wyciągnięcie ręki, cały czas bijąc brawo i śmiejąc się w zwierzęcy sposób. Miał
odłamaną dużą część maski, przez co młody Ziemianin mógł zobaczyć część jego
twarzy.
Alfa
przestał klaskać i wydawać dziwne dźwięki. Krótkim ruchem ręki oderwał
pozostały fragment maski, a Mitsau oniemiał. Stał przed nim legendarny Son
Goku. Jednak jego twarz znacznie odbiegała od tej, którą miał pomnik przy
arenie turnieju. Ta była pokryta bliznami. Alfie brakowało też ciepłego
uśmiechu, który miał pomnik.
–
Ty nie możesz być nim!
Nieprzyjaciel
przekrzywił głowę, jakby nie rozumiejąc jego słów. Zamiast tego, napiął się i
uwolnił moc, która rzuciła Mitsau jak workiem ziemniaków.
Nie potrafiła
zrozumieć, co tam się działo. Latający ludzie, strzelanie energią z rąk, magia,
ogony. To było za dużo, jak na jedną osobę. Spowodowaną burzą ciemność na
chwilę rozświetliły błyskawice. Chwilę później zrobiło się prawie tak jasno,
jak podczas pokazu sztucznych ogni, wszystko za sprawą dziwnego światła.
Czy
to nie takie światło widziałam, zanim tu przybyłam?
Późniejsze wydarzenia
były równie dziwne, jeśli nie dziwniejsze. Wokół najeźdźcy najpierw wykwitły
jasne płomienie, a następnie w Yuki uderzyła fala gorącego powietrza. Gdy
ponownie odwarzyła się spojrzeć w kierunku, z którego to nadeszło, posądziła
samą siebie o problemy ze wzrokiem. Zamiast białego światła, było złote.
Mitsau podniósł się z
niemałym trudem. Siła, która cisnęła nim do tyłu, była czymś jeszcze bardziej
nienaturalnym, niż wszystko do tej pory przez niego widziane. Spojrzał w
kierunku idącego w jego stronę Alfy. Zamiast zwykłej białej aury, otaczała go
złota. Jak młody mężczyzna zauważył, zmienił się również wygląd jego wroga.
Ułożenie i barwa jego włosów przypominały płomień świecy, a widoczne z bliska
oczy stały się turkusowe. Ogon oplatający go w pasie również był złoty. Nawet
ktoś tak niedoświadczony, jak Mitsau wyczuł jeszcze większą moc Alfy. Tym razem
nie miał wątpliwości, że jego przeciwnik postanowił walczyć na poważnie.
– Yuki, wiej
natychmiast! – ryknął, mając nadzieję, że ta go usłyszy i posłucha. – Kinto,
przybywaj i zabierz ją stąd!
Warstwę gęstych
czarnych chmur, z niezwykłą prędkością przebił złoty obłok. W tym samym czasie
Mitsau rzucił się na Alfę, chcąc go związać walką. Mężczyzna nawet nie skrzywił
się przyjmując kolejne ciosy. Zachowywał się, jakby jego przeciwnik ani razu go
nie trafił. Wreszcie złapał jego zaciśniętą dłoń i połamał w niej wszystkie
kości. Mitsau próbował się ratować wykorzystaniem energii ki z bliskiej
odległości, jednak i to nie poskutkowało.
Wróg krótkimi ciosami
łamał każdą z jego kończyn, a kolejnym ruchem wbił go w skaliste podłoże.
Mitsau doznał tak wielkiego szoku i bólu, że nie był w stanie wydobyć z siebie
chociaż jednego dźwięku. Alfa stał nad nim z nieprzeniknionym wyrazem twarzy,
głęboko zastanawiając się nad czymś.
Yuki wpatrywała się
tępo w złotą chmurę, która co i rusz zaczepiała ją, jak natrętny szczeniak. Gdy
młoda kobieta położyła na niej swoją dłoń, odkryła że ta jest równocześnie
miękka i twarda.
Zapierając się o Naddźwiękową
Chmurę, podniosła się z kolan i wsiadła na nią. Przedmiot, jakby był prowadzony
czyjąś wolą, natychmiast zerwał się do lotu i z niezwykłą prędkością zaczął
oddalać się od miejsca bitwy. Z oczu młodej kobiety płynęły łzy, wyciskane
przez wiatr. Wolała płakać, niż jeszcze raz spojrzeć w tamtym kierunku.
Durny
dzikusie… Dziękuję.
Shin kazał im ponownie
zebrać się w jednym miejscu z powodu ważnych wydarzeń. Vegeta stanął razem z
innymi wokół szklanej kuli dość niechętnie. Gardził nimi, ich okrzykami,
głupimi rozmowami. Jednak musiał przyznać, że obraz z kuli był bardzo
niepokojący. Przyswoił informację o tym, że jacyś Saiyanie żyją, co powinno być
niemożliwym. Jeden z nich przypominał durnego Kakarotta, co od początku mu się
nie podobało. Ale gdy zobaczył stojącego nad tamtym gówniarzem Super Saiyanina,
to zaniemówił.
Nikt nie chciał zadać
tego pytania na głos, chociaż Vegeta wyczytał je z każdej pary oczu. Jak to
było możliwe? Co to był za potwór?
– Stary zboczeńcu,
pokaż go z innej perspektywy. Chcę zobaczyć z bliska jego twarz – warknął władczym
tonem, na co część tymczasowych mieszkańców planety bogów spojrzała na niego z
przestrachem.
– JAK ŚMIESZ SIĘ TAK
WYRAŻAĆ, TY…
Stary Kaioshin nie
zdążył powiedzieć, co sądzi o Vegecie. Zdążył za to skulić się ze strachu, gdy
saiyański książę sam stał się Super Saiyaninem i obdarzył go jednym ze swoich
potwornych uśmiechów.
– Vegeta, proszę o nie
wszczynanie awantur. Rzeczywiście, pokazanie jego twarzy by rozwiało nasze
wątpliwości – Spokojny ton Piccolo doskonale maskował jego niepokój. Nameczanin
miał nadzieję, że Saiyanin go posłucha. Po chwili odetchnął z ulgą, gdy Vegeta
powrócił do normalnej formy.
Shin spojrzał na nich z
oburzeniem, jednak nie powiedział słowa. Jego starszy odpowiednik sprawił, że w
kuli pojawiła się twarz, której żaden z nich nie chciał zobaczyć. Nie było mowy
o pomyłce, widzieli Goku. Bliznowatego i poważnego, ale to był Goku.
– Ojciec naprawdę żyje!
– Goten poderwał się na równe nogi, prawie przyklejając się nosem do gładkiej
powierzchni przedmiotu.
– To niemożliwe.
Przecież tata odleciał z Shenlongiem…
Vegeta stłumił w sobie
podobne myśli, obserwując każdy detal widzianej twarzy z największą
dokładnością. Analizował każdą zmarszczkę, bliznę, ułożenie warg. I zrozumiał,
widząc przecinające się blizny na policzku tej twarzy. Widział ją kilka razy w
przeszłości, ale nie było mowy o pomyłce.
To
nie on.
– To nie jest wasz ojciec.
Gohan spojrzał na
niego, jak dziecko słyszące, że Święty Mikołaj nie istnieje. Zrobił nawet dwa
kroki w kierunku Vegety, jednak został szybko zastopowany przez dwóch Nameczan.
– Chociaż nie rozumiem,
jak to jest możliwe, to z pewnością nie jest Kakarotto. Poznajcie waszego
dziadka, a ojca tego durnia. Przed wami stoi Bardock.
Alfa położył
opancerzoną stopę na klatce piersiowej przeciwnika. Gdzieś w głębi serca czuł
smutek na myśl o zabiciu przedstawiciela własnego gatunku. Oprócz jego martwych
synów, ten był ostatnim mu znanym.
Powolnym ruchem ręki
ściągnął z oka scouter i założył go Mitsau. Wiedział, że ten tylko wtedy go
zrozumie. Urządzenie miało wbudowaną bazę większości języków, którymi
posługiwano się w galaktyce. Nachylił się nad pokonanym Saiyaninem, pierwszy
raz pokazując swój smutek. Przemówił powoli i na tyle łagodnie, na ile
pozwalała mu ich mowa.
– Ten samiec, który cię
chronił, zabił twoich braci. Pozbawił życia dumnych wojowników, którzy
przemierzyli ze mną morze gwiazd. Nie mogę tak tego zostawić, nawet jeżeli
zostanę ostatnim z nas. To smutny dzień dla naszej rasy, gdy ojciec zabija
syna. Przepraszam.
Całą okolicę zalało
niszczycielskie światło, po którym z okolicy został potężny lej.
Uszanowanie!
OdpowiedzUsuńZacny rozdział po zacnej przerwie. :D
Bardzo podobają mi się relacje Gohan/Goten - może i są troszkę toksyczne, ale wyłącznie w dobrej intencji. Gohan zna brata lepiej niż on sam, podobnie chyba zresztą jak Vegeta Goku. Może i książę miał kiedyś okazję spotkać Bardocka, ale skoro nawet synowie Goku się teraz nabrali... Oddanie Vegety w sprawie ich rywalizacji jest godne podziwu. :P "Uczę się ciebie na pamięć..."
I teraz nasuwa się pytanie: czy Bardock po prostu myli Mitsau z Goku, czy jakimś cudem dorobił się kolejnego dzieciaka? Pozostałych Saiyanów mógł nazwać "jego braćmi" z czystego sentymentu, ale jeśli chodzi o prawdziwe więzy krwi, to jestem zaintrygowana. XD
Dziękuję za odrzucenie teorii o mrowieniu w plecach, od razu mi lepiej. :D
Szczęśliwego Nowego Roku!
Cieszę się, że zaspokoiłem oczekiwania (mógł być lepszy, ale jakiś jest).
UsuńW pewnym momencie naszło mnie, żeby lekko podkręcić relacje na linii Gohan-Goten, które to na początku były bardzo swobodne tutaj (czyli kanoniczne). Oni mogli się pomylić, ponieważ nigdy Bardocka nie widzieli. Ba, nawet Goku go tak po prawdzie nie widział (a i tak, jak wiadomo, by go nie pamiętał).
Vegeta, jako chwilę od Goku starszy (chyba że się pomyliłem, ups) i panoszący się na planecie, pewnie miał kiedyś okazję zobaczyć Bardocka przy okazji jakichś działań/apelu/inspekcji/czegokolwiek. Wychodzę z takiego założenia. No jak to tak, Vegeta by miał na spokojnie przejść obok tego, że JEGO PIERWORODNY SYN, KTÓRY MA LEPSZE GENY OD TYCH TRZECIOLIGOWCÓW, MA ZOSTAĆ PRZEŚCIGNIĘTY?!
Aaaaaa, tutaj to już nie odpowiadam. Soon.
Teorii z mrowieniem w plecach nie mogłem pozostawić bez komentarza. Musiała zostać "zaorana" chociaż trochę, żebym odzyskał spokój wewnętrzny.
Dziękuję. Czy będzie szczęśliwy, to się okaże dopiero. Zaczął się... niestabilnie, a będzie czasem dużych zmian. Obrona, koniec studiów, pójście na swoje, "dorosłość".
Przede wszystkim wybacz, że jeszcze nie przeczytałam nowego odcinka, jak się uda to może i dziś to uczynię.
OdpowiedzUsuńTym czasem zapraszam Cię pod mój nowy adres, gdzie od razu wprowadzam poważne zmiany w początkowej treści opowiadania, gdyż nie jestem z niej ani trochę dumna, co przyznaję bez bicia.
Tak więc tutaj nowy adresik wrzucam i czekam na odzew ;)
https://princess-of-saiyan.blogspot.com/
Więc tak...
OdpowiedzUsuńChyba zacznę od końca. Ale jakim cudem Bardock się tam pojawił? Po tylu stuleciach powinien być martwy, no chyba, że przemierzył czas i oto stanął przed nieszczęsnym Mitsau i porządnie skopał mu tyłek, dla zasady jak widac,bo jego celem był Mistrz, który zabił jego pobratymców? To znaczy, że wyrżnął w pień Saiyan i oszczędził mlodego, by wyszkolić na własnego ucznia? Czyżby Mitsau był niemowlęciem jak niegdyś Goku gdy zawitał u progu ziemianina?
Co do Yuki, trzeba przyznać, że jest odwazną dziewucha! Trochę Bulmy i Chi-Chi w niej się znalazło i jeszcze ten moment jak przywaliła Saiyańskiemu chlopcu był aktem dobrego komizmu typowo Dragon Ball'owego :D
Bardzo podobał mi się opis power up'u Gotena, coś czego nigdy samodzielnie nie osiągnął za życia jest zabiegiem wręcz pożądanym w tym opowiadaniu! Po raz pierwszy wyprzedził Trunksa, co mu się chwali, jednak wciąż był tym podłym gnojkiem, który podniósł rękę na kobietę, na córkę księcia, który osobiście powinien pogruchotac kości młodego Sona choćby dla zasady, że jego córki się nie tyka 😂.
I na koniec sam Goku. Więc tak postanowiłeś pociągnąć historię. Za pewne inaczej niż gdy zaczynałeś pisać tego Ricka, ale wydarzenia z super i Battle od God musiały w końcu się pojawić, wszak to aż kilka stuleci poślizgu xD Tylko skąd Son wiedział o istnieniu Hakashina? Czy smoki mu o nim wspominały? I co będzie dalej? Jestem ogromnie ciekawa co przygotujesz w kolejnym odcinku i czy młody Saiyan przeżyje starcie z ojcem Son Goku?
Proszę informuj mnie pod nowym adresem, a także zachęcam do znalezienia odrobiny czasu na przeczytanie rozdziałów (wciąż nad wyraz krótkich).
Pozdrawiam
Cześć. Dzięki wielkie za tak długi komentarz, tak na wstępie.
UsuńSprawa Bardocka to dopiero będzie niedługo wyjawiana, więc nic w związku z nim i jego relacjami z Mitsau nie napiszę teraz.
Yuki to taka osoba, która jest równocześnie twarda i miękka. Z jednej strony to utalentowana wojowniczka, która zna swoją wartość, a z drugiej to młoda kobieta.
Goten był za dzieciaka "moją" postacią, gdy z kumplami bawiliśmy się w DB na osiedlu, to nie mogłem go tak zostawić. Nagromadzoną złość wylał z siebie, przełamując ograniczenia. Jak napisałem, Trunks nie pozostanie bierny wobec tego faktu :)
Napisałem chyba w poprzednim rozdziale, że Porunga mu o nim opowiedział
Jasne, jak tylko ogarnę życie na uczelni, to nadrobię zaległości.
jwśli masz chwile to u mnie jest zakonczona 1 saga, czyli 11 odcinkow w nowej, poprawionei i oczywiście ulepszonej odslonie ;) Wazne, ze do przodu :D
OdpowiedzUsuńA co się Ciebie tyczy... Nie karz nam nie wiadomo jak długo czekac na nowość ;)
Przypadkowo dodałam koma pod 6 rozdzialem wiec go usunelam ;P
Byłoby świetnie jakby się pojawiła, ale jeśli trzeba czekać, poczekam :)
OdpowiedzUsuńWiem coś na temat braku czasu nie z własnej woli :p
życzę udanej i owocnej pracy na uczelni :)
Tak sprawdzam czy żyjesz. Żyjesz? :)
OdpowiedzUsuńCześć, żyję. Pisanie magisterki i ogólnie studia wysysają ze mnie siły. W życiu też jest ostatnio różnie, to nie potrafię się ogarnąć ze wszystkim. Nic nie obiecuję, ale kiedyś postaram się coś doskrobać.
UsuńTak zaglądam co tam i widzę, że cisza. No to czekam dalej :)
UsuńA tak dla drobnej informacji u mnie dziś pojawił się 21 numerek :)
Usuńhelloooooo!
OdpowiedzUsuńsrawdzam czy jest tam kto, bo ja wciąż czekam :)
Kontrolnie zostawiam ślad. Wciąż czekam na odcinek u Ciebie, a raczej wielki powrot :)
OdpowiedzUsuńJa też przeczytałam już poprzednie rozdziały i powiem że mi się bardzo podobało, także czekam na twój wielki powrót 😁
OdpowiedzUsuńJa też zapraszam do siebie na wattpada, jeśli jeszcze dychasz :D
OdpowiedzUsuńhttps://www.wattpad.com/myworks/179748730-kenzuran-adventures tutaj podsyłam link :D
Minely 4 lata, a Ciebie wciaz nie ma.
OdpowiedzUsuńOdswiexylam sobie ten odcinek i czytalam go rownie z zapartym tchem, co przed laty.
Czy uczelnia tak bardzo Cie pochlonela, a moze teraz i praca, ze opowiadanie poszlo w wielka niepamiec? Szkoda, wielka szkoda, bo rodzilo sie tu zacne dziecko literackie i to spod reki meskiej!
Czy ki3dys jeszcze tu zagladniesz?
Pozdrawiam.
Cześć!
OdpowiedzUsuńMinęło 7 lat! Siedem! :O
A ja wciąż pamiętam o Tobie i z nostalgią przynajmniej raz w roku zaglądam na opuszczone blogi, których historia mnie pochłonęła, a wciąż nie dotrwała do końca. Może kiedyś, kiedyś ten dzień nadejdzie?
Pozdrawiam
baba grubo po 30, wciąż pisząca swoje DB opo, kolejny raz je odświeżając xD
i minął kolejny rok :)
Usuń