wtorek, 21 lutego 2017

4. Czterech jeźdźców apokalipsy


Bez zbędnego gadania, czwóreczka po tygodniu. Zapraszam.

Około dwóch tygodni później, w zupełnie innym miejscu, w kolejnej grupie dawnych Wojowników Z doszło do zażartej kłótni o coś. Malutką planetkę, niegdyś wysadzoną w powietrze przez Son Goku i Cella, wypełniały donośne okrzyki, głównie dwóch mężczyzn, którzy stali wewnątrz kręgu utworzonego przez resztę osób.
 
– No chyba mi nie powiesz, że to był przypadek, durny blaszaku?! – Oskarżycielsko krzyczał długowłosy mężczyzna z blizną na twarzy. Odgarnął włosy sprzed oczu i dalej prowadził swoją tyradę, grożąc drugiemu mężczyźnie i szturchając go palcem w pierś. Jego pomarańczowe gi było całe uwalane różową farbą.


– Od stu lat powtarzasz, że oddałbyś wszystko za inne ciuchy. Nie rozumiem twojej złości, mój głupi przyjacielu. Prawdziwy mężczyzna nie boi się różu. – Przerwał mu osobnik będący drugą stroną konfliktu. Stał spokojnie, na znudzonej twarzy błąkał się mu cień kpiarskiego uśmiechu. Przesunął źdźbło trawy z prawego do lewego kącika ust i podniósł w geście bezradności ręce, w których miał pędzel i wiadro farby. Trampki i dżinsy miał upaćkane w ten sam sposób, co gi drugiego mężczyzny, a drobne różowe plamy zdobiły jego sięgające do ramion ciemne włosy. Na białej koszulce miał wymalowany różowy uśmiech. – Nie moja wina, że widocznie brakuje ci jaj na to, Yamcha.


Pozostałe osoby zaniosły się głośnym śmiechem. Stojąca obok niego blondynka w kwiecistej sukience jedną ręką trzymała się za brzuch, a drugą oparła o jego plecy. Ten tylko spojrzał na nią, ponownie przemieszczając kawałek trawy w ustach.


– Wujku, chyba wystarczy. – Powiedziała, wreszcie łapiąc oddech. Marron poklepała go po ramieniu, gdy wreszcie się wyprostowała. Stojący obok niej niski, łysy mężczyzna, również był rozbawiony, jednak starał się to, przynajmniej w pewnym stopniu ukryć. Dla niego, można było się pośmiać z przyjaciółmi, ale czasami z przyjaciół już nie wypadało. Chociaż musiał w głębi duszy przyznać, że teatralne podknięcie czarnowłosego, powodujące wylanie farby na Yamchę, było pierwszym od dłuższego czasu zabawnym wydarzeniem w ich grupie.


– Z charakterem wdała się w matkę. Z urodą i wzrostem też, nie Krillin? – Zagadnął go mężczyzna z farbą, co zapytany skwitował śmiechem.


– Czy mówiłeś o mnie, braciszku? – Padło pytanie spoza kręgu. Z okrągłego budynku wyszła druga blondynka, wyglądająca na około trzydzieści lat. Leniwie przeciągnęła się, na ułamek sekundy odsłaniając płaski brzuch ukryty pod szarą bluzką. Stanęła przy Krillinie, kładąc dłonie na jego ramionach. – Masz nowe gi, Yamcha? Całkiem ładne.


– Wy… Cholerne androidy, jakim cudem postanowiono was wskrzesić, to wymyka się mojemu rozumowi. – Wściekły Yamcha zamachał bezsilnie rękami, szukając poparcia swoich słów u reszty grupy, ale każda z osób tylko wzruszyła ramionami.


– Co nie jest znowu takie trudne. – Odparł Siedemnastka, celując w niego pędzlem, jak gdyby ten był pistoletem. Kilka kolejnych kropel farby trafiło w ubranie będącego na granicy wytrzymałości psychicznej mężczyzny.


– To plan kolegi, który wreszcie ma robotę, odkąd zabrał go Shenron. – Dodała Osiemnastka, udając powagę i opanowanie.


– Technicznie rzecz biorąc, to skoro Dende nie zostawił następcy, to ten pierdziel jest gdzieś tam i zajmuje się nic nie robieniem. – Podsumował, będący powoli znudzonym całym zamieszaniem Tien Shin. Trzyoki wojownik wyłamał się z kręgu, po czym oddalił się na drugą stronę planety, gdzie rozdzielił się na trzy części i rozpoczął sparing. Za nim, jak cień, udał się niewielki Chiaozu.


Atmosfera robiła się napięta. Yamcha stanął w pozycji gotowej do walki, co jeszcze bardziej rozbawiło Siedemnastkę. Pomimo wieloletniego treningu przy zwiększonej grawitacji, na dodatek pod okiem samego Kaio, nie stanowił większego zagrożenia dla androida.


– Panowie, panowie, panowie! Ile razy mam wam powtarzać, że jeśli nie pozwalam wam na sparing pod moim okiem, to macie ABSOLUTNY ZAKAZ tłuczenia się? Rozumiem, że przywykliście do walk, gdy jeszcze byliście na Ziemi, ale tutaj to ja ustalam zasady! – Krzyczał sam Kaio, który wypadł z domu, wyczuwając zbliżającą się aferę. Znając temperamenty obu wojowników, musiałby kolejny raz naprawiać planetę, co mu się wcale nie uśmiechało. Przedarł się przez krąg z ludzkich ciał i po kolei rąbnął jednego i drugiego w potylicę.


– Kaio-sama, proszę o pozwolenie na walkę – Yamcha wciąż wyrażał chęć do bójki, nerwowo drobiąc w miejscu.


– Nie!


– Jak prawdziwi mężczyźni. – Wtrącił się Siedemnastka, gdy wreszcie odłożył dowody zbrodni na trawę. Z trzaskiem wyłamał palce i jeszcze raz spojrzał z politowaniem na ziemianina. W tym czasie ich gospodarz potarł dłonią tył głowy, wzdychając z rezygnacją. Siedemnastka schował jedną dłoń za plecami, próbując się nie roześmiać. – Ale po mojemu.


Yamcha, jak i pozostali, nie do końca rozumieli jego plany. Poirytowany android tupnął kilkukrotnie nogą, kręcąc głową w wyrazie zrezygnowania.


– No cholera. Yan, ken, po… Serio? Nie znacie tego? Co z was za ludzie? Yamcha, tępy gamoniu, na mój znak. Gramy do trzech. YAN! KEN! PO! – Wyjaśnił Siedemnastka, po chwili wyrzucając przed siebie wyprostowaną dłoń.


Jego przeciwnik zrobił podobnie. Przez dłuższą chwilę obaj pokazywali te same gesty. Jako pierwszy wygrał Yamcha wygrywając nożycami z papierem androida. Następnie dwukrotnie wygrał Siedemnastka, najpierw kamieniem, a potem papierem. Ziemianin wreszcie wyrównał. Napięcie wzrosło. Wszyscy zamarli, obserwując w ciszy dwóch mężczyzn. Sytuacja przywodziła na myśl westerny i legendarne pojedynki rewolwerowców. Nawet zawiał wiatr, poruszając liśćmi stojącego nieopodal drzewa. Twarz Yamchy była napięta z wysiłku, na dodatek lekko czerwona. Dłoń ukryta za jego plecami lekko drżała, strącając kropelki potu na trawnik. Stojący naprzeciw niego Siedemnastka, lekko spięty, wypluł źdźbło trawy z ust. Poruszał palcami w taki sposób, jakby rzeczywiście miał zamiar zaraz chwycić pistolet i zastrzelić przeciwnika. Patrzyli sobie prosto w oczy, oczekując zdradzenia się drugiej strony przez najmniejsze drgnięcie mięśni twarzy. Wreszcie padły trzy magiczne słowa, dłonie wystrzeliły do przodu.


– Ha! – Zawołał zwycięsko android, gdy jego wyprostowana dłoń zakryła pięść Yamchy. Po chwili odwrócił się, by ręką przynoszącą wygraną przybić kilka piątek stojącym najbliżej osobom.


– Przywyknij do różu, Yamcha. Nawet ci w nim do twarzy. I skoro przegrałeś, to robisz kolację. Dla wszystkich. – Zadowolona z obrotu spraw Osiemnastka, objęła męża i zaprowadziła go do jednego z budynków mieszkalnych.


 ***


– Młoda damo, to że wygrałaś ten cały Tenkaichi Budokai, nie oznacza zjedzenia przez ciebie wszystkich rozumów! – Grzmiał podchodzący pod pięćdziesiątkę mężczyzna o długich włosach i brodzie przyprószonych siwizną. Na tradycyjnym białym kimonie nosił dodatkowo szarą kamizelkę podbitą jasnym futrem jakiegoś zwierzęcia. Klęczał w swoim dojo naprzeciw ubranej w podobny strój Yuki.


Dziewczyna zacisnęła zęby, nie chcąc obrazić doświadczonego mistrza, który nie podzielał jej zainteresowania innymi stylami walki. Nie przeszkadzało jej to wyzywać go w swoje głowie na takie sposoby, że jej dobrze prosperujący rodzice nie byliby z niej zadowoleni.


– Yomamuro-sensei, wydaje mi się, że jesteś w błędzie. – Zaczęła ostrożnie, a widząc jego uniesioną brew, szybko podjęła wypowiedź w obawie przed przerwaniem jej kolejną tyradą. – Moja chęć poznawania stylów z innych szkół nie jest powodowana znudzeniem czy uważaniem, że nauczyłam się wszystkiego od ciebie. Wręcz przeciwnie, chciałabym pod twoim okiem dalej zgłębiać tajniki tego pięknego stylu, jeśli wyrazisz chęć kontynuowania mojego szkolenia, jako swojej uczennicy. Nie zmieni to jednak faktu, że podczas turnieju widziałam ludzi walczących w tak odmienny sposób od naszego, że chciałabym wiedzieć, czym dysponują ich szkoły. Jak się przed nimi bronić. Jakie mają luki. Co wykorzystać przy kolejnych potyczkach.


– Nie jest groźną osoba, która jednokrotnie wypróbowała tysiąc różnych kopnięć, ale ta, która tysiąckrotnie wykonała jedno, Yuki. – Powiedział stary Yomamuro, jednak wbrew jej przeczuciom, przywołał na twarz uśmiech. – Teraz rozumiem twoją chęć rozwoju. Chyba nawet znam jej powód. Jeśli los da mi taką szansę, to chciałbym kiedyś stanąć naprzeciw tego chłopca na macie.


– Sensei, w twoim wieku? On jest…


– Silny? Szybki? Jest. Jest też mi winien przeprosiny za znieważenie mojej najlepszej uczennicy. – Yomamuro wstał z kolan i obszernym ruchem ręki zaprosił Yuki do ogrodu. Dziewczyna, zaskoczona takim obrotem spraw, podążyła za nim. Wyszli razem na otoczony wysokim murem obszerny plac, na którym ćwiczyły dziesiątki innych osób, prowadzonych przez najbardziej doświadczonych uczniów Yomamury. Gdy tylko jego stopy dotknęły trawy, każda obecna tam osoba wyprostowana obróciła się w jego stronę i ukłoniła głęboko w geście pozdrowienia.


– To wszystko może być kiedyś twoje…


– Ale mistrzu, twoi synowie są bardziej doświadczeni, starsi, silniejsi. No i są bardziej godni tego, żeby przejąć szkołę! – Protestowała Yuki, znając swoje miejsce w szeregu. Wiedziała, że gdyby doszło do pojedynku z jednym z prowadzących lekcje, przegrałaby w ciągu kilku chwil.


– To wszystko może być kiedyś twoje, jeśli zdobędziesz niezbędne do tego doświadczenie i na oczach wszystkich uczniów wyzwiesz moich synów na pojedynek – Powtórzył Yomamuro, tym razem takim tonem, że dziewczyna nawet nie śmiała mu przerwać. 


Przechadzali się między rzędami osób synchronicznie wykonujących postawy wykrzykiwane przez nauczycieli. Czasami zatrzymywali się przy kimś. Obserwowali wtedy jego ruchy, Yomamuro kilkukrotnie z miną cierpliwego ojca pokazywał osobom popełniającym błędy, jak prawidłowo należało wykonywać dane postawy. Yuki obserwowała jego pracę z podziwem, próbując zapisać w pamięci jego styl nauczania. Gdy sama miała okazję prowadzić zajęcia z kilkoma osobami, wrzeszczała na nie i łajała za niepowodzenia. Teraz widziała, że ta droga niekoniecznie była właściwą. Uczniowie wspierani przez samego Yomamurę zdawali się nabierać pewności w swoje umiejętności i ćwiczyli z jeszcze większym zapałem.


– Sensei, jak ty to robisz? – Zapytała nie wierząc własnym oczom, gdy zatrzymali się przy może dwunastoletnim chłopcu, który miał wyraźne problemy z nawet najprostszymi ćwiczeniami. Yomamuro poklepał go po głowie, szepnął coś do ucha, zrobił śmieszną minę i odszedł. Nie udzielił jej odpowiedzi od razu, przywołując na twarz minę myśliciela.


– To mój urok osobisty, tak sądzę. – Odparł jej kilka minut później z tajemniczym wyrazem twarz, gdy powracali do budynku. – Masz moje błogosławieństwo, mała Yuki – Widząc jej reakcję na nazwanie małą, tylko się uśmiechnął – Dziecko, byłaś młodsza i mniejsza od tamtego chłopca, gdy rodzice przyprowadzili cię do mnie pierwszy raz, chcąc znaleźć osobę zdolną poskromić twój dziecięcy temperament. Wtedy jeszcze miałem ciemne włosy i wolałem nie mieć zarostu. Dla mnie zawsze będziesz małą Yuki. Masz moje błogosławieństwo. Odbądź wymarzoną podróż, odwiedź jak największą liczbę mistrzów, a gdy stwierdzisz, że poznałaś ich wystarczająco wielu, wróć do nas i opowiedz swoją historię. Wtedy ponownie przyjmę cię, jako swoją uczennicę, i uczynię osobą godną przejęcia tego wszystkiego, gdy moja dusza opuści te stare ciało i odrodzi się w kolejnym wcieleniu. Mam nadzieję, że zasłużyłem swoimi czynami na ponownie zostanie człowiekiem.


Godzinę później, żółty ścigacz o napędzie antygrawitacyjnym, pomknął przez West City z dużą prędkością, wyprzedzając po drodze prawidłowo poruszających się uczestników ruchu po arteriach miasta. Siedząca za jego sterami młoda kobieta nie przypominała tej samej Yuki, która przechadzała się z mistrzem Yomamuro pomiędzy szeregami jego uczniów. Zamiast kimona, miała na sobie luźne spodnie i ciemną koszulkę z logiem ulubionego zespołu*. Stopą ukrytą w bordowym trampku docisnęła pedał gazu, zostawiając za sobą zabudowania w tempie odrzutowca. Poprawiła na nosie okulary przeciwsłoneczne i z miną osoby gotowej do działania zboczyła z głównej drogi w kierunku lasu.


Znajdę cię, ty przeklęty, durny dzikusie i zmuszę do poważnej walki. Nie mam zamiaru czekać na kolejny turniej i liczyć, że się na nim pojawisz. Wyjaśnimy sobie nasze sprawy o wiele wcześniej.

Silnik zaryczał, jednak dziewczyna go nie dosłyszała. Powód był banalnie prosty. Głośniejszą od ryku silnika była włączona muzyka.


 ***


– Znajdź źródło mocy. Spróbuj je zwerbować. Jeśli jego odpowiedź cię nie usatysfakcjonuje, to możesz je zabić. Nawet z całą planetą. Niech stracę, miej trochę rozrywki – Słowa rozkazu dowódcy, potężnej istoty o sile powodującej ciarki na jego skórze, raz za razem rozbrzmiewały w jego głowie. Zawieszony między snem a jawą przemierzał przestrzeń kosmiczną, nie widząc odległych  planet, satelitów i migających w ciemnościach gwiazd. Jakiś czas wcześniej minęli powracające do floty statki łowców niewolników, które próbowały ich wywołać i dowiedzieć się, dokąd zostali wysłani.


Nagle jego wewnętrzny spokój zmąciły obrazy walki i rzezi. Błysk, ból i czyjś śmiech. Ciemność i chłód. I masa gniewu powodowanego stratą po śmierci. Jego dłonie zacisnęły się w pięści z taką siłą, że ulał kilka kropli krwi. Zmarszczył się, próbując siłą woli odgonić dziwne obrazy. Nie chciał ich. Nie były jego.


– Obudź się! Twoje parametry zaczęły szaleć, coś się dzieje?! – Usłyszał głos w słuchawce. Osoba przemieszczająca się drugą w szyku kapsułą widocznie nie poddała się narkozie w tej fazie podróży.


Jedna z wielu blizn na jego twarzy, przecinająca czoło zmieniła kształt na falisty, na skutek zirytowania komunikatem. Powinien już dawno zgłosić ten problem z komputerami pokładowymi właściwym osobom. Inne osoby nie powinny mieć możliwości obserwowania jego stanu. Przemilczał to jednak, postanawiając zachować milczenie.


– Morda tam, nie wydzieraj się! – Kolejny głos, nieco wyższy, prawdopodobnie młodszy, również wtrącił się do dyskusji  – Poza tym, zapomniałeś o należytym szacunku względem starszych, idioto. Przepraszam za tego błazna. Jego prostacki umysł nie potrafi pojąć niczego, jeśli nie jest to związane z walką, chlaniem lub dupczeniem.


– Dajcie spać, do cholery. Durne bachory… – Mruknął trzeci głos, brzmiący jak świeżo wyrwany z drzemki, co potwierdziło następujące po słowach długie ziewnięcie.


Przez kolejne minuty nikt się nie odzywał, gdy nagle w słuchawkach osób z pozostałych trzech kapsuł rozbrzmiał cichy głos, przywołujący na myśl odległe wilcze warczenie.


– Chyba nie zapomnieliście wcześniejszych ustaleń? W podróży i podczas walki rozmawiamy tylko w NASZYM języku, nie ma od tego wyjątków. Nic mi nie jest. Śpijcie. Przed nami długa podróż, której efektem będzie walka z kimś potężnym.


Nie mogę się tego doczekać – Dodał w myślach. Ledwo otwarte oko o ciemnej tęczówce spojrzało na niewielki monitor, na którym rozbłysły komunikaty o zmianach parametrów życiowych w pozostałych kapsułach. Widząc to, zwiększył dawkę swoich  środków usypiających, chcąc uniknąć kolejnych dziwnych wizji. Otępienie spływało na jego organizm, pozwalając na osunięcie się w nicość pozbawioną snów.


 ***


Goten, Trunks, Dende, Pan i Bra siedzieli razem na jednym ze wzgórz o płaskich szczytach. Wokół nich roztaczał się widok na równinę, na której dwa tygodnie wcześniej walczyli z Vegetą. Nie było tam śladu po niszczycielskiej bitwie, ponieważ za pomocą magii stary Kaioshin przywrócił fragment planety do stanu, w jakim ten był zanim Saiyanie postanowili pójść na całość. Nawet stojąca setki metrów dalej góra, w którą Gohan wbił Vegetę, znów przysłaniała widok na krajobraz za nią.


Na tej samej równinie, blisko miejsca uderzenia fal uderzeniowych w Vegetę, w pozycji lotosu siedział starszy syn Son Goku. Porzucił swój dotychczasowy wygląd naukowca, kolejny raz prosząc Kaioshinów o stworzenie mu gi podobnego do tego, w jakim walczył jego ojciec. Siedział tak od wielu godzin, mając zamknięte oczy i złączone ze sobą dłonie. Od dwóch godzin towarzyszył mu Piccolo, siadając obok dawnego ucznia w podobnej pozycji.


– Nie ma mowy. Nie zbliżę się do nich. Aż tak głupi nie jestem! – Powiedział Goten, którego reszta grupy namawiała na zrobienie żartu swojemu bratu. – Może to nie jest wasz ojciec, Trunks, ale też skopie mi tyłek, jeśli spróbuję mu zrobić coś, co przerwie jego trening!


– No co ty, takim cieniasem jesteś? – Sprowokował go Trunks, podchodząc do krawędzi i szykując się do odlotu w stronę medytujących mężczyzn. Goten, wahając się, najpierw spojrzał na kręcącego głową młodszego Nameczanina, a następnie na swoją bratanicę i siostrę swojego przyjaciela. Pierwsza patrzyła na niego wyzywająco, gotowa podjąć wyzwanie, jeśli on stchórzy, a druga ledwo dostrzegalnie uśmiechała się.


– Zamknij się!


– Cie-niaaaaaas. – Wyartykułował Trunks, pokazując mu środkowy palec. Młodszy brat Gohana połknął przynętę szybciej, niż syn Vegety mógłby przypuścić. Zerwał się z miejsca i zbliżył do drugiego półkrwi wojownika. Stanął tak blisko niego, że prawie stykali się czołami. Wreszcie popchnął go i samemu zbliżył do krawędzi, za którą ziemia była około stu metrów niżej.


– Ja jestem cieniasem? To obserwuj, jak mistrz skradania wkracza do akcji. – Powiedział przyjmując wyzwanie i rzucając się w przepaść.


– I znowu to samo. Młody, głupi… i dzielny. – Mruknęła rozbawiona Bra, skupiając na sobie uwagę starszego brata, który bynajmniej nie wydawał się zadowolony takim komentarzem odnośnie swojego przyjaciela.


W tym czasie Goten, nazywający się mistrzem skradania, powoli i bezszelestnie zbliżał się do dwóch wojowników. Obchodził ich szerokim łukiem, ostrożnie stawiając kroki i unikając hałasowania. Dziękował sobie w myślach za chodzenie w gi, zamiast w dresach, jak często robił za życia.


Po kilku długich minutach wreszcie zaczął zbliżać się do medytujących wojowników. Gdy zostało mu kilka kroków, wstrzymał oddech. Dosłownie szedł na palcach, podkradając się do pleców brata.


– Nawet się nie waż, Gotenku – Usłyszał, gdy już chciał zacząć dusić starszego brata. Gohan spojrzał na niego rozbawiony i klepnął, pozornie bardzo delikatnie, palcami w czoło. Efektem tego było odrzucenie młodszego Saiyanina na kilkanaście metrów.


– Ups. – Rozbawiony Piccolo wstał. Otoczony peleryną powiewającą na lekkim wietrze, obserwował powracającego Gotena, trzymającego się za czoło.


– COTOBYŁO?! – Wyrzucił z siebie na jednym wydechu poszkodowany wojownik, jedną ręką masując czoło, a drugą pośladki, na które gwałtownie wylądował.


– Trening, braciszku. Kiedyś musisz zacząć ze mną ćwiczyć, zamiast bujać w obłokach. – Gohan również podniósł się z ziemi i otrzepał z kurzu. Uwolnił z siebie tyle nagromadzonej energii, że Goten zawahał się, nie znając zamiarów brata. Ten tylko zrobił przepraszający grymas i objął młodszego Saiyanina.


– A jak będziesz chciał zaimponować dziewczynie, to nie rób tego na kimś, kto może skopać ci tyłek – Wyszeptał mu do ucha, mierzwiąc przy tym burzę ciemnych włosów. – I upewnij się, że jej ojciec nie jest, na chwilę obecną, najsilniejszą osobą na tej planecie.


– Może w imię braterskiej miłości, trochę się potłuczecie? Młodszemu na pewno się to przyda. – Zaproponował Nameczanin. Gdy Goten spojrzał na niego, dodając do tego kilka niewybrednych uwag, zielonoskóry ukłonił się mu z uśmiechem, zdejmując przy tym na chwilę turban. – Czy może ja mam go przeczołgać?


– Jeśli sądzisz, że dasz mi radę, Piccolo-san, to się przeliczysz. – Burknął urażony młodszy Saiyanin, wyzwalając się wreszcie z objęć brata. Stanął przed Nameczaninem w pozycji bojowej, wyczekując po nim tego samego.


Gohan odsunął się od nich i spojrzał w kierunku pobliskiego wzniesienia. Zamachał zachęcająco do grupy, która obserwowała poczynania Gotena, zapraszając, by ta stanęła obok niego. Po chwili był w towarzystwie swojej córki, która wydawała się nie być zachwyconą z powodu okazywania nadmiernej ojcowskiej miłości. Dende skinął przyjacielowi głową i wdał się z nim w dyskusję o czymś bardzo zajmującym, bo Gohan stracił zainteresowanie mającym odbyć się pojedynkiem. Trunks i Bra stali daleko od siebie, unikając swoich spojrzeń.


Piccolo ściągnął z siebie turban i naramienniki z peleryną, które opadły z hukiem na ziemię, wbijając się w glebę na kilkanaście centymetrów. Rozciągnął się i schował jedną rękę za plecami. Drugą zachęcająco zaprosił Saiyanina.


Goten przemienił się w Super Saiyanina i zaatakował. Piccolo bez wysiłku uniknął jego pięści, odchylając się, by następnie uderzyć otwartą dłonią w będący nad nim korpus przelatującego przeciwnika. Efektem tego było wysłanie Gotena w powietrze. Odskoczył przed kolejnym natarciem, zablokował kilkanaście szybkich uderzeń i kopnięć, by wreszcie skontrować szybkim lewym sierpowym, wykorzystując pojawiającą się lukę w obronie młodego wojownika po jednym z kolejnych ciosów. Goten podniósł się z ziemi, wycierając krew z rozciętej pod wpływem ciosu wargi.


– Weź zacznij walczyć na poważnie, albo zaraz zmieni cię Pan – Powiedział Nameczanin, uwalniając całą swoją moc. Jego masa mięśniowa zwiększyła się. Na czole, szyi i ramionach były widoczne żyły, a w otaczającej go aurze co chwilę następowały wyładowania elektryczne. Ziemia zaczęła drżeć, a z je powierzchni unosiły się kamienie i niewielkie fragmenty planety. Nagły skok ki oderwał Gohana od rozmowy z Dendem, a to co zobaczył, wprawiło go w osłupienie.


To się porobiło. Kto by przypuszczał, że pan Piccolo jest tak silny, że nawet ja bym miał z nim problemy, jeśli bym nie wykorzystał mistycznej mocy. Albo Goten mnie zaraz czymś zaskoczy, albo dowiedzie, że tylko w fuzji z Trunksem może być potężnym wojownikiem.


– Nawet nie myśl, że możesz do nich dołączyć – Powiedział łapiącTrunksa za ramię i szarpnąc do tyłu, widząc jego chęć na dołączenie do walki. Potwierdziło to tylko jego teorię o aktualnych możliwościach młodszego brata.


Goten napiął się, gwałtownie zwiększając swoją ki. Piccolo pozwolił mu na przemianę w drugi stopień Super Saiyanina. Nie wydawał się ani trochę przestraszony. Zaatakował młodego mężczyznę z niesamowitą szybkością, najpierw rozbijając jego gardę kilkoma celnymi ciosami, a następnie wyrzucając go kolejny raz w powietrze kopnięciem z obrotu.


Toczony wściekłością Saiyanin odpowiedział w najlepszy sposób. Natarł na Nameczanina, zmuszając go do defensywy i uniemożliwiając atakowanie. Przez długie minuty szanse na zwycięstwo przechylały się raz za razem na korzyść jednego i drugiego wojownika. W pewnym momencie, będący w powietrzu Piccolo wydłużył swoje ramię na kilka metrów, łapiąc Gotena za rękę. Ze śmiechem przyciągnął go do siebie i drugą dłonią poklepał go po głowie.


– Dobry jesteś. Może nie tak dobry, jak starszy brat, ale skoro z tego małego mazgaja zrobiłem tak silnego mężczyznę, to i ciebie wytrenuję. Oczywiście, jeśli sobie tego życzysz. – Powiedział, całkowicie go zaskakując.


Gdyby nie fakt, że Gohan by mnie zatłukł, to opowiedział bym ci o nim kilka bardzo interesujących historii.


Onieśmielony Goten odmienił się, patrząc bardziej życzliwie na Nameczanina. Uścisnęli sobie dłonie w prawdziwie męskim uścisku, od którego trzeszczały kości, by następnie wrócić do czekających na ziemi towarzyszy.


Ja! Uczniem Piccolo! Jak kiedyś braciszek! Ja! O matko… Ale jazda! Ojciec pewnie by pękł z dumy!


Dla obu synów Goku miał właśnie rozpocząć się kolejny etap przezwyciężania granic swoich możliwości. Etap bólu, piekła i upokorzenia, po którym mieli stać się jeszcze potężniejszymi, czego domagały się geny ich ojca.


 ***


Po upływie dwóch miesięcy spędzonych na treningu pod okiem mistrza, Mitsau zaczął się zmieniać. Surowy tryb życia sprawił, że jeszcze bardziej się rozrósł, powoli zaczynając przypominać wielką szafę.


Siedział teraz na wygładzonym kamieniu, mając na sobie jedynie krótkie spodenki. Burza czarnych włosów przylegała do twarzy i karku, przez spadającą na niego wodę z wodospadu. Kolejny raz przymknął oczy, próbując się skoncentrować na wyznaczonym przez mistrza zadaniu.


– Jeszcze raz. Mówiłem ci, wycisz się i uwolnij ukrytą wewnątrz ciebie energię – Powtarzał lekko zirytowany mistrz. Siedząc na brzegu jeziora, rysując bez ładu i składu kijkiem na piasku zastanawiał się, gdzie tkwił problem.


– Próbuję, próbuję! Sam widzisz, że nie wychodzi!


– Bo się dostatecznie nie skupiasz… – Cisnął kijem w swojego ucznia, dając upust narastającej bezradności. Zaczynało brakować mu pomysłów na to, w jaki sposób by mógł nauczyć chłopaka kontroli energii ki.


Mitsau odchylił się w lewą stronę, unikając nadlatującego obiektu. Nie uniknął jednak kamienia, który zaraz trafił go w czoło.


– Ała! Mistrzu, za co?! – Oburzony poderwał się z kamienia. Nie zauważył, jak woda uderzająca o niego, zaczęła parować w odległości kilkunastu centymetrów od jego ciała.


Tego, co poleciało w jego kierunku w następnym momencie, nie potrafił opisać w żaden sposób. Przypominało to małą gwiazdę. Wyciągnął przed siebie ręce i złapał sferę w dłonie.


– Aaaa! Parzy, parzy, parzy! – Wydzierał się tak, że nawet będący daleko od nich mieszkańcy lasu mogli go usłyszeć. Jakimś cudem udało mu się wyrzucić gwiazdę w niebo, gdzie ta z hukiem eksplodowała. – Co? Jak? Co to było? – Krzyczał dalej, wkładając poparzone dłonie pod wodę.


– Właśnie tego chcę cię nauczyć. Tak samo latania bez pomocy Kinto. – Na potwierdzenie swoich słów, mistrz uniósł się w powietrze, siadając na szczycie wodospadu. – Ale skoro nie potrafisz do mnie podlecieć, to się wespniesz. Teraz. A jeśli wezwiesz chmurę, to spuszczę ci taki łomot, że przez tydzień nie ruszysz palcem.


Wejście po pionowej ścianie, w strugach wody, mając oparcie na wygładzonych kamieniach, nie było łatwe. Trwało zdecydowanie dłużej, niż Mitsau początkowo zakładał. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że mistrz od czasu do czasu rzucał w niego różnej wielkości kamieniami, zmuszając do szybkiego reagowania na ataki.


– To nie było miłe – syknął, gdy wreszcie się podciągnął na szczyt. Otarł krew z rozciętego łuku brwiowego, obrzucając mistrza wściekłym spojrzeniem. Oparł dłonie na kolanach, sapiąc z wysiłku. Nie spodziewał się, że jego opiekun najpierw podetnie mu nogi, a gdy już padł na plecy, starszy mężczyzna zepchnął go z powrotem do jeziora.


– MISTRZUUU! – Spadanie było zdecydowanie szybsze niż wejście na samą górę. Na dodatek pozbawione kontroli. Zdążył krótko zakląć w myślach i uderzył o taflę jak o beton.


Przez moment wydawało mu się, że coś mignęło nad wodą. Na chwilę pociemniało mu przed oczami, a już po chwili był wyciągany na brzeg jeziora. Wypluł nagromadzoną w płucach wodę i sapiąc zaczął wyzywać mistrza wszystkimi znanymi obelgami, które przyszły mu do głowy.


– Głupie szczenię. Żadnego szacunku dla osoby, która go właśnie uratowała – Usłyszał nieznany głos zaraz za swoim polem widzenia. Był to dość młody głos, sugerujący jakiegoś nastolatka.


Mitsau podniósł się do pozycji siedzącej, otrzepując z piasku. Odwrócił głowę do źródła dźwięku i zobaczył, na oko szesnastoletniego, smukłego krótkowłosego blondyna w mokrych ciuchach. Obok niego była, widocznie rozbawiona całą sytuacją, niezwykle piękna, zdająca się promieniować wewnętrznym blaskiem, kobieta o białej cerze, czarnych włosach i czerwonych ustach. Ubrana w jaskrawe barwy, siedziała na skrawku trawy, z wyraźnym zainteresowaniem wpatrując się w unoszącego się nad wodospadem mężczyznę. Mitsau sądził, że pewnie wciąż ma przywidzenia, ale wydawało mu się, że wokół jego mistrza unosiły się języki białych płomieni.


– Jakie znowu szczenię? Jestem wyższy i starszy od ciebie! Silniejszy pewnie też! – Burknął urażony mężczyzna, podnosząc się i rozmasowując obolałe części ciała. W ostatniej chwili zdążył podnieść nogę, tym samym blokując kopnięcie. Zabolało. Szczupły chłopak miał większą siłę, niż można było przypuszczać po jego posturze.


– Kintaro, dość! – Na dźwięk zdecydowanego głosu kobiety, blondyn odskoczył do niej z mściwym uśmiechem. Kobieta spojrzała bezpośrednio na Mitsau, szczególną uwagę zwracając na podrygujący ogon. Dopiero wtedy mężczyzna zobaczył jej żółte oczy i dwa grube warkocze opadające poniżej piersi.


– Pani Neko, ten dziwoląg nas uraził. Może należy mu wpoić trochę ogłady? – Zaproponował, robiąc krok w stronę wojownika z małpim ogonem. W tym samym momencie, jak pocisk, spadł na niego mistrz, odrzucając mocarnym uderzeniem.


– No wreszcie. Myślałam, że nie dołączysz do nas. Twój syn chyba gniewa się na ciebie – Powiedziała, wyciągając z koszyka jabłko i nadgryzając je. – Sądzę, że moglibyście dać nam chwilową przyjemność, starcze.


– Mistrzu…


– Ty zajmij się chłopcem, a ja nią – Polecił mu mistrz, ruszając na kobietę nazwaną Panią Neko. Jego zdziwienie nie miało granic, gdy zablokowała jego pięść swoją dłonią. Z uśmiechem podniosła się, odrzucając niedojedzony owoc.


– Musicie wiedzieć, że za chwilę padniecie ofiarami Nekomaty – Powiedziała, stając w pozycji gotowej do walki. 


Potyczka trwała zaledwie kilka minut. Mitsau tłukł się z Kintaro, w bardzo szybkim tempie powiększając swoją kolekcję sińców. Nie pozostawał blondynowi dłużnym, również okaleczając go. Atakowali w każdy dostępny sposób. W ruch szły pięści, łokcie, stopy, kolana i czoła.


Z kolei mistrz pierwszy raz od wyruszenia na turniej odsłonił twarz. Był brodaczem o surowej twarzy, naznaczonym kilkoma widocznymi bliznami, w tym jedną świeżo zdobytą i jeszcze krwawiącą, tuż pod lewym okiem. Spod porwanego płaszcza i ubrań, widać było jego ciało. Pomimo zaawansowanego wieku prezentował muskulaturę, której mógłby mu zazdrościć niejeden młodzik. Ręce Nekomaty rozbiły jego gardę, a następnie wbiły w ziemię. Kobieta uniosła się na kilka metrów w powietrze i stworzyła pomiędzy dłońmi duży ładunek energii.


– Zobacz, jednak twój ojciec zginie pierwszy – syknął Kintaro, gdy kopał podnoszącego się z ziemi Mitsau.


Kobieta zamachnęła się i rzuciła kulą w bezbronnego starca. W tym momencie stało się coś niezwykłego. Gwałtowny wybuch odrzucił blondyna. W ułamku sekundy brunet otoczony białą aurą osłonił swojego opiekuna własnym ciałem, przyjmując jaśniejącą sferę na siebie.


Okolicę wypełniły błysk, huk i krzyk.


*** 


Cztery obiekty weszły w ziemską atmosferę w okolicy łańcuchu górskiego. Spadły z granatowego bezmiaru nieba, ciągnąc za sobą złote smugi płomieni z osłon termicznych. Zamieszkujący górskie wioski ludzie, którzy dorastali w otoczeniu religii, przesądów i mitów, mieli okazję obserwowania tego niezwykłego zjawiska. Wielu z nich poddało się rozpaczy, wielu postanowiło poszukać schronienia w pobliskiej świątyni.  Kiedy niebo nad ich domami przecięły ogniste smugi, kończąc swój lot około kilometra dalej, niepokój mieszkańców wsi zaczął wymykać się spod kontroli. Płacząc i modląc się do swoich bogów, nie potrafili się zdecydować, czym było owe zjawisko.


– To znak od boga, zesłał swoje sługi, by nam pomogły! – Wrzeszczeli niektórzy, chcąc pokrzepić swoich sąsiadów.


Inne osoby, mające możliwość zobaczenia wszystkich czterech ognistych smug, przywoływały zakurzony mit o Jeźdźcach Apokalipsy.


Nawet nie wiedzieli, jak blisko byli prawdy.



* - Podobnie jak w tamtym tygodniu, malutkie zadanie domowe dla komentujących. Czyje logo miała Yuki? :)

Zgodnie z obietnicą, trochę wyhamowałem akcję, ruszając przy tym fabułę. Kintaro i Nekomata są imionami zaczerpniętymi z japońskiej mitologii, a postacie je noszące są niekoniecznie odwzorowanymi w sposób zgodny z tamtejszymi opisami (w myśl zasady "Bo mogę, chociaż trochę"). Kilku ważnych postaci zabrakło, pojawiły się nowe. Stare wrócą, gdy nadejdzie ich czas.

Jak zawsze (trochę głupio to brzmi, gdy wraca się po takim czasie i wstawia dwa nowe rozdziały. No ale to tylko słowa) proszę o jakieś słowa komentarza. Można mnie nawet zwyzywać, pod warunkiem że pomiędzy wersami będzie jakaś ocena :D 

20 komentarzy:

  1. Haha! Zdazylam naraz ie przeczytac tylko pierwsza czesc bo sie spiesze, ale nie moglam sobie odmowic tej przyjemności zeby chociaż zajrzec... i nie rozczarowałam sie! Och yamcha! :D lubie, choc nie az tak jak vedżite ^^ no i EPICKI POJEDYNEK NA PAPIER NOZYCE KAMIEN. Spadlam z krzesla. I to napiecie. Pięknie opisane, uwielbiam takie akcje.

    Wroce po wiecej!

    Niestey zapis dialogow sie nie zmienil i troche mi smutno, jako iż sie naprodukowalam na ten temat ostro ostatnio.

    No i wielkie zaskoczenie, ze JUZ nowy rozfzial! Bardzo cieszy. ;) pisz pisz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że dialogi zrobione są po macoszemu, jeśli chodzi o ich zapis. Siądę wreszcie i podłubię w nich, żeby to miało ręce i nogi. Się poprawię, obiecuję :D

      Fragment otwierający był chyba najbardziej niepoważną rzeczą, jaką dane mi było napisać do tej pory. Mówiłem, że zejdę z tonu, no to zrobiłem to.

      Usuń
    2. Takie niepoważne fragmenty są potrzebne. DB dla mnie również obfituje w poczucie humoru ;) To słuszna odskocznia od walk i mordobicia. Utrzymuje równowagę. A ja naprawdę świetnie się bawię na takich fragmentach <3

      Usuń
  2. Moja pierwsza myśl to Rammstein. :D Myślę, że Yuki lubi zdrowe pierdolnięcie.

    Siedemnastka i Yamcha! Uwielbiam ten duet. No i gra w papier, kamień, nożyce rzeczywiście mnie zaskoczyła. xD Ale nie da się zaprzeczyć, że to bardzo dragonballowe. A co do różowych łaszków - Vegeta dowiódł, że można.

    Moja ulubiona scena to ta ze szkoły Yomamury. Bardzo ładnie opisana i klimatyczna (aż chciałoby się w nią wejść). Sama postać mistrza jest też fajna i dokładna; widać, że dobrze ci się ją prowadzi. Yuki zdecydowanie lubię, bo konkretne z niej dziewczę. Mam nadzieję, że koniec końców uda jej się rozwinąć i przejąć ten interes - nawet jeśli po drodze napotka jakieś saiyańskie przeszkody i zawracacze dupy. ;P

    Pani Neko jest oczywiście love, ale któż to się pojawił na naszej zacnej planetce? Goście, goście! Czekam na ciąg dalszy. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Vegeta w różowej koszuli z napisem EVIL :D

      Może to głupio zabrzmi, ale Neko i Yomamura są tak na poczekaniu wymyślonymi postaciami, że aż sam się dziwię ich rozpisaniem i wbiciem do tego świata.

      Mówiłem. Mówiłem, że Twój duet w bardzo klimatyczny sposób się wedrze do mojej wizji świata. To musiało się udać!

      No goście. Nie zostaną przywitani chlebem i solą, więc będą niezadowoleni. Trochę pohałasują i zrobią ambaras. To mogę zagwarantować. Reszta to... valar morghulis :D

      Usuń
    2. Aaach, czyli będę mieć kolejne postacie do lubienia. :D Też bym się wkurzyła, jakby mi nie dali jeść. Liga obrony mrocznych skurwysynów!

      Usuń
    3. Ahaahahaha, powiem Ci, że ta Liga obrony brzmi bardzo interesująco :D

      Usuń
  3. Czyżby o follow upy i filmy chodzilo o kilim? ;D Drugiego, bij mnie, nie znalazlam! Nawet kilim musialam poszukac, bo czasem czlowiek czegos uzyje i zapomni, ale tak, jasne, bezwstydne nawiazanie ;D

    No, msz racje, szybko sie pojawiaja rozdzialy, ale za to krotkie. Od rozlewu krwi mala przerwa ;)

    Raany, mam nadzieje ze wieczorem znajde wreszczie czas nadrobic reszte Twojego rozdzialu!

    OdpowiedzUsuń
  4. No, zgłębiłam resztę! Robi się coraz ciekawiej, coś ewidentnie wisi w powietrzu, dosknale oddajesz klimat db, o czym pewno juz pieprzyłam godzinami w elebortach jakie Ci zostawiłam, ale warto to powtórzyć i powtarzać będę, jako iż jest to z całą pewnością sztuka ;) Wczuwasz się w charaktery postaci, żaden nie jest ooc, za co zaczynam naprawdę kochać Twoją historię. Budzisz tesknotę za znajomymi postaciami (Och, Piccolo! Niema o nim zapomniałam! Zawsze żałowałam, ze ma aparycję, która mnie nie pociąga, bo gdyby tylko był mniej... czułkowaty.. pewno bym na niego poleciała - jeśli wolno mi byc trywialną xd uuuuwielbiam takie charaktery). Historia - jak zapowiadałes - rozkręca sie. Czterej Jeźdźcy budzą napięcie, niepokoj, ale i radosne oczekiwanie na trochę niezłej rzeźni ^^ NO PO PROSTU KEEP IT GOING! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak! Kilim! Uwierz mi, że to jest jeden z tych zwrotów, które zawsze będzie mnie bawić :D Nie pamiętam sam, czy coś jeszcze było.

      Ojeżu, proszę mje tu nie słodzić! Wczucie się w charaktery nie jest, jeszcze, takie trudne, gdy nie robi się pomiędzy wszystkimi bohaterami czegoś w stylu marvelowskiego civil war :D. Szczególnie gdy zna się je od X lat i nie porzuca. Chociaż DBS momentami rani moje serce, to i tak oglądam. Spróbuję trochę dramatyzmu wprowadzić (chociaż takiej Nocebo i jej Pierwszej Damie Zniszczenia mogę czyścić buty pod tym względem. I paroma innymi pewnie też :D ).

      Co Wy macie z tym Szatankiem? :O

      Tak, historię powolutku rozpędzam. Jeźdźcy - no nazwa od czapy, lekko zmodyfikowałem skład, żeby mi przypasował, bo miało być ich więcej. Powiem (napiszę?) tak: Nie zdążą wyjść, a już będą zabijać :D W związku z nimi zaplanowałem też trochę zakręcić, namieszać, zrobić mały twist fabularny.

      Rozdział powoli się buduje, w przerwie od zrobienia drugiego rozdziału potterowskiego (który napiszę już nieco dłuższy od poprzedniego, mającego ok. 2500 słów). Ze 3 strony wstępnie mam już napisane, a rozdziały 3 i 4 miały po 11 jakoś, przy czym 4 był minimalnie dłuższy (różnica 100-200 słów jakoś chyba).

      Usuń
  5. Witam serdecznie!
    Na wstępie dziękuję za komentarz pod postem i cieszę się, że w miarę możliwości chcesz nadrobić poprzednie odcinki. Dla pocieszenia pierwsze są krótkie, wszak to 10 lat temu było xD Nie miałam weny specjalnie ich poprawiać jak do tej pory x.X
    Dla większego zainteresowania muszę dodać, że pojawia się kilka rozdziałów pisanych w podstawowej formie narracji ;)
    Opowieści nie porzuciłam, broń mnie wszelakie zło! Nie darowałabym sobie by nie zakończyć historii. Obecnie jestem mamą 6 tygodniowego synka, także pisanie i czytanie innych jest dla mnie nie lada wyzwaniem, ale w miarę jak mi dziecko pozwala śpiąc, a ja nie padam na twarz skrobię ten 102 odcinek :D

    Także jak znajdę chwil więcej na pewno nie omieszkam przewertować Twoich wypocin.
    Pozdrawiam i zapraszam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ah i jeszcze jedno. Ludzie "poumierali" i nowy czytelnik (których już na palcach jednej ręki policzę) tak starego opowiadania jest dla mnie niczym perełka!
    Jeszcze raz dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapraszam na ostatni rozdział! *fanfary*

    OdpowiedzUsuń
  8. Chyba musze sie pochwalic,ze pojawil sie 102 odcinek i to w ostatniej chwili bo nast dnia trafilam z dzieckiem na chirurgie takze pisze ze szpitala. Ale juz jest dobrze :)
    Nie wiem czy mam informowac o nowosciach czy czekac az oznajmisz,ze nadrobiles reszte. Dostosuje sie :)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Informuj, jak najbardziej! Mały jest Saiyaninem,to musi być dobrze :)

      Usuń
  9. No i co tam? Gdzie ten rozdział? :P Ja zaraz wyjeżdżam na wakacje i chcę go dostać wcześniej. :D Do pracy, do pracy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałem momenty, że byłem pozbawiony chęci do wszystkiego. Obecnie rozdział jest w fazie końcowej, rodzi się w towarzystwie bólu psychicznego i fizycznego. Może uda się go skończyć do niedzieli, choć nie obiecuję niczego.

      Usuń
    2. To czekam, ale już nie poganiam. :D Wszystko w swoim czasie. Dasz radę!

      Usuń
  10. Hej hej!
    Po przeczytaniu zaczelam komentowac, ale w miedzy czasie trza bylo zajac sie dzieckiem.Nawet obiad przygotowalam i umylam gary, a gdy moglam zabrac sie za ciag dalszy... Coz telefon wykasowal mi kawal gotowen tresci. I jak sie nie wkurwic? Wczoraj np gotowy kom do publikacj mi sie usunal i musialam od nowa pisac, to dopiero zal ��
    Twoja opowiesc zaczyna byc coraz ciekawsza i bardzo rozbudowana! Nic tylko chwalic, i oczywiscie gratuluje reaktywacjj!
    Zastanawiaja mnie najezdzcy Ziemi i o jakiej sile mowili, bo w tym czasie to Vegeta szarzowal, ale on byl na planecie bogow, a ztamtad nie mogli wyczuc jej, a juz na pewno nie przy Ziemi. Do dzis mnie zastanawia jakim cudem Buu wyczul mistyczna moc Gohana, jesli nikt nawet nie byl w stanie potwierdzic, iz zyje i ma sie dobrze xD ale moze to byl blad w anime ;)
    Druga sprawa to Neko i blondas. Skad sie wzieli? Dlaczego zaatakowali i wogole? Nudzilo im sie i postanowili wyjsc na spacer i komus wierdolic? Bo tak to wyglada xD haha
    Co do Yuki. Ciekawa ziemianka, cos na ksztalt Videl jak mniemam. Postanowila scigac przegranego walkowerem bo ja osmieszyl przed sama soba i jej mjstrzem i cos czuje, ze cos z tego sie wyklaruje z glownym bohaterem xD Jednak zawsze moge sie mylic.
    Czekam na rozwoj wydarzen i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki był właśnie zamysł, że to Vegetę odczytali. Sam nie pamiętam już, dlaczego tak właśnie miało być, no ale już tego nie zmienię (Jedna nielogiczność może się wkraść, Toriyama zbroił ich X razy więcej :P )

      Skąd się wzięli? Spróbuję to wyjaśnić w kolejnym rozdziale (Tak obiecuję wszystko, to zaraz będzie, że się wystrzelam z tajemnic)

      No Yuki jest zbudowana na szkicu Videl, tego nie ukrywam nawet. Spróbuję ją w przyszłości może trochę odvidelować, żeby nie była taką kalką (chociaż Mitsau w pierwotnym pomyśle miał być z charakteru podobny do Goku, a teraz trochę go zginam w różne strony. W założeniach na dużo dalsze wydarzenia i w napisanych fragmentach, chyba trochę odbiega od Marcheweczki swoimi zachowaniami). Powiem tak, no spotkają się jeszcze, nawet w bliższej przyszłości. Może zrobię z tego coś kuriozalnego, jak walkę 17-Yamcha, może coś poważnego, a może zaczątek miłostki. Rzucę kostką.

      Usuń

Szablon wykonała Sasame Ka z Ministerstwo Szablonów