niedziela, 24 marca 2013

2. Duma, krew i honor



           W tym samym czasie na odległej planecie Kaioshinów  panowało zamieszanie. Dziesięć osób tłoczyło się wokół niewielkiej szklanej kuli. Cały teren wokół nich składał się z niekończącej się trawy występującej na każdej powierzchni. Nieduże drzewa rzucały plamy cienia na powierzchni planety. Niebo miało barwę połączonych odcieni błękitu i zieleni.
 - Czy to jest właśnie on? – zapytał niski mężczyzna o szpiczastych włosach. Czarnymi oczyma wpatrywał się w kryształową kulę.

Dokładnie zarysowane mięśnie odznaczały się pod granatowym obcisłym kombinezonem, na który miał założony srebrno-złoty sayiański napierśnik. Buty na jego stopach oraz rękawice miały podobny kolor, co zbroja. Wokół pasa był owinięty małpim ogonem o brązowym namaszczeniu. Arogancki ton jego głosu i uśmiech półgębkiem dopełniały jego wyglądu. Vegeta prychnął i wstał z trawy.
- Jeśli on ma być naszym następcą, to nie chcę wiedzieć, dokąd zaszła moja rasa. Zeszli na psy – kończąc wypowiedź splunął.
- Uspokój się, tato – starał się załagodzić porywczość swojego ojca Trunks. On również wstał.
            Jego blado fioletowe włosy były na tyle długie, że musiał je związać z tyłu głowy. Miał na sobie czarną podkoszulkę z logiem Capsule Corp na piersi, szerokie szare spodnie przytrzymywane paskiem o podobnym odcieniu oraz sięgające za kostkę wojskowe buty. Dodatkowo, przez jego tors przechodził szeroki pas, dzięki któremu na plecach miał zawieszony miecz. Rękojeść broni wystawała nad jego prawym ramieniem. Było to te samo ostrze, którym jego odpowiednik z innej linii czasowej zabił Freezera, gdy ten przybył na ziemię.
- Milcz! – warknął mężczyzna. Powietrze wokół nich stężało. Wszyscy wokół obserwowali całą sytuację w milczeniu. Od dawna wyznawali zasadę, że lepiej nie wtrącać się w czyjeś sprawy rodzinne. Szczególnie, gdy w grę wchodziła rodzina Vegety, obecnie nieoficjalnie najsilniejszego wojownika wśród nich. Nikt nie chciał odbyć z nim niepotrzebnej walki – Jestem księciem tej rasy! Nikt nie będzie hańbił mojej krwi! Krwi czystego Sayianina!
            Wokół mężczyzny unosiły się drobne kamyki oraz fragmenty ziemi wraz z trawą. Niedługo później podobne zjawisko występowało w promieniu metra od niego. Twarz młodszego mężczyzny zmieniła swój wyraz. Malowały się na niej zacięcie wraz z chęcią do walki. Jego włosy lekko falowały, chociaż nie było wiatru.
- Pokaż, co potrafisz, szczeniaku – wykpił go ojciec.
Słysząc te słowa, jeden z obserwatorów podniósł się. Zakłopotany przeczesał burzę niesfornych czarnych włosów. Dość młoda, około trzydziestoletnia twarz wojownika wykrzywiła się w mimowolnym uśmiechu. Mieli niepisaną zasadę niewchodzenia z butami w sprawy rodzinne, ale ktoś musiał dopilnować, by ta dwójka nie zrobiła z planety bogów garści pyłu w przestrzeni kosmicznej. Jego obecny strój odróżniał go od reszty. Był ubrany elegancko. Miał na sobie białą koszulę włożoną w ciemne spodnie od garnituru, a na stopach pantofle. Dodatkowo miał na szyi wąski czarny krawat, zaś jego oczy były zasłonięte okularami w prostokątnych oprawkach.
- Nawet nie waż się wtrącać, Gohan – rzucił Trunks, wokół którego z cichym szumem pojawiła się biała aura tworząca wokół jego sylwetki coś na kształt języków ognia.
Starszy syn Goku uśmiechnął się. Zawsze słyszał te lub podobne słowa. Vegeta patrzył wyzywająco  na swojego jedynego syna. Czekał na jego ruch. Nagle najbliższą okolicę wypełnił donośny krzyk Trunksa. Ten stał lekko pochylony na szeroko rozstawionych nogach. Momentalnie jego włosy zastygły w powietrzu, by po chwili wraz z jego brwiami zmienić barwę na złotą, zaś jego tęczówki przybrały kolor turkusowy z niebieskich.
Prawa dłoń młodego mężczyzny znalazła rękojeść miecza i wyciągnęła go z pochwy. Trzymając broń ostrzem do ziemi, pół krwi Sayianin wystrzelił w kierunku swojego ojca.  Starszy z mężczyzn zniknął sekundę przed tym, jak syn próbował przeciąć go mieczem. Pojawił się nad nim próbując kopnięcia w głowę przeciwnika, który zablokował uderzenie lewym przedramieniem. Nogi ugięły się pod nim przy sile tego ciosu, a powietrze wypełnił huk podobny do eksplozji granatu. Przez następnych kilka minut obaj wojownicy pojawiali się w różnych miejscach planety, jak i w powietrzu nad nią.
- Tylko na tyle cię stać? Co za wstyd dla mnie – powiedział Vegeta wyrywając broń z rąk Trunksa z dziecinną łatwością.  – Nawet nie musiałem jeszcze się przemienić. Jesteś słaby.
            W momencie, gdy miecz wbił się w ziemię, Sayianin wierzchem otwartej dłoni trafił syna w twarz. Odrzucony siłą ciosu młody mężczyzna pokonał kilka metrów w powietrzu. Nagle ojciec pojawił się nad nim i z chęcią mordu uderzył splecionymi dłońmi w tors przeciwnika. Trunks wbił się w ziemię, tworząc półmetrowy krater. Ciężko oddychał i był zamroczony. Minęło kilka sekund zanim wstał.
- Koniec rozgrzewki! – krzyknął Vegeta unosząc się dziesięć metrów nad powierzchnią planety.
Powietrze stało się cięższe, niebo zakryły ciemne chmury. Fragmenty stał odrywały się od pierwotnych miejsc i unosiły na różnych wysokościach. Wokół księcia Sayian co rusz pojawiały się wyładowania elektryczne. Przez kolejną minutę zjawiska nasilały się. Od Vegety odchodziły podmuchy energii wstrząsające wszystkim wokół. Jego masa mięśniowa zwiększyła się, a brwi stały się ledwo widoczne. Na krótką chwilę jego źrenice zniknęły, zaś na twarzy i szyi uwidoczniły się żyły. Włosy mężczyzny zaczęły się wydłużać do tego stopnia, że sięgnęły mu do pasa. Kończąc przemianę z wybuchem energii wyrywającym drzewa z korzeniami i wstrząsającym niewielką planetą Vegeta zmienił kolor włosów i sierści porastającej jego ogon na złotą. Źrenice ponownie pojawiły się, mając barwę turkusową. Mężczyzna osiągnął formę mega wojownika – Super Sayianina poziomu trzeciego.
- Cholera, Vegeta, wyluzuj! – ryknął Gohan. Jego młodszy brat, Goten oraz córka Vegety, Bra, również wstali zaniepokojeni zachowaniem błękitno krwistego. Starszego syna Goku ktoś chwycił za rękę. Była to jego nastoletnia córka, Pan. Wolną ręką ściągnął okulary, które wręczył dziewczynie. Kosmyk włosów opadł mu na lewe oko. Rozwiązał krawat i niedbale rzucił go na trawę.
            Trunks patrzył w górę, w kierunku ojca. Odpiął pas z pochwą, a następnie zerwał resztki koszulki. Dobrze zarysowane mięśnie poruszały się w rytm szybkiego oddechu. Młody mężczyzna w ostatniej chwili schylił się, gdy Vegeta teleportował się przed niego natychmiast atakując. Jego ręce przeszył potężny ból, gdy zablokował kolejny cios zaserwowany mu przez ojca. Nieudaną próbę ataku kolanem książę zastąpił mocnym ciosem pod żebra syna. Gdy ten upadł na kolana kuląc się i łapiąc oddech, Vegeta odepchnął go nogą. Stanął nad nim, wbijając chłodne spojrzenie turkusowych oczu w niebieskie oczy syna.
- Nie jesteś godny bycia moim synem – mruknął zdegustowany Sayianin wyciągając rękę w jego stronę. Wokół jego dłoni zaczęła zbierać się energia Ki, która w niedługim czasie przybrała postać kuli wielkości dorodnego arbuza. Wyglądała jak mały księżyc.
- Żegnaj – powiedział odwracając wzrok.
***
            W innej części wszechświata. Tam, gdzie swoją siedzibę miał Smoczy Pałac, na obszernym półkolistym tarasie wyłożonym białymi kafelkami, pozbawionym balustrady, patrząc na ciągnące się w nieskończoność wielobarwne chmury siedział tajemniczy mężczyzna. Czarne włosy sterczały mu na wszystkie strony, a brązowy małpi ogon bujał się leniwie na wietrze. Siedział po turecku, wygrzewając się w cieple promieni słonecznych. Wydawał się być zrelaksowany, jednak pomimo uśmiechu na twarzy mocno zaciskał pięści, aż bielały mu knykcie. Tego dnia miał na sobie jedynie luźne białe spodnie oraz granatowy pas.
            Przed nim na okrągłych aksamitnych poduszkach leżało siedem Smoczych Kul. Chwycił tą, do której był najbardziej przywiązany, mającą cztery gwiazdy. Wpatrywał się uważnie w pomarańczowy kształt. Przypomniał sobie, jak dużo czasu minęło od początku tej przygody i uśmiechnął się szczerze.
- To były czasy… - mruknął do siebie odkładając przedmiot na jego miejsce. W tej samej chwili wyczuł wybuch znanej mu energii Ki. Mina mu zrzedła, gdy dotarło do niego, jak wygląda sytuacja.
Przeklęty Vegeta i jego duma… - pomyślał wstając – Gdybym tam był… Mam nadzieję, że moi synowie go powstrzymają, zanim zrobi coś głupiego. – monolog w głowie mężczyzny zakończył się, gdy ten stanął przy krawędzi tarasu.
            Wiedział, że wiele tysięcy kilometrów dzieliło go od rodziny i przyjaciół, a on nie mógł do nich wrócić. Nie czuł się z tym najlepiej. Przeciągnął się głośno ziewając.
- Czas coś zjeść, a później się przespać.
***
            Gdzieś w przestrzeni kosmicznej. W ciszy panującej pośród miliardów gwiazd pojawił się słusznych rozmiarów statek o kształcie grotu włóczni. Na jego pokładzie panowało niezwykłe poruszenie. Do ciemnego pomieszczenia, gdzie prowadziły rozsuwane drzwi, wszedł jeden z oficerów. Widział to miejsce wielokrotnie, lecz zawsze przechodziły go ciarki, gdy ponownie znajdował się tam.
            Całkowicie przeszklone ścian dawały złudzenie bycia bezpośrednio w kosmosie, wśród gwiazd. Jedynym źródłem światła były dziesiątki diod promieniujących różnymi barwami, gdy pojawiały się komunikaty. W surowo ciosanym fotelu siedział pogrążony w rozmyślaniach kapitan. Jego palce zwinnie przesuwały się po panelach dotykowych.
- Panie kapitanie, we Wschodniej Galaktyce pojawiła się niewyobrażalnie wielka ilość Ki. Według pomiarów ma… - zaczął w pośpiechu wypluwać z siebie słowa meldunku. Przerwał, gdy dostrzegł uniesioną dłoń przełożonego.
- Prawie 800 milionów jednostek, wiem o tym. – zakończył piskliwy głos – Przypomnij mi, gdzie?
- Na Ziemi, Panie kapitanie –oficera przeszły dreszcze, gdy usłyszał śmiech swojego dowódcy. – Jakie rozkazy?
- Niech poleci tam… On i jego trzech najlepszych uczniów. Mają wystartować za godzinę. Za trzydzieści minut chcę go widzieć u siebie, podam mu wytyczne. Możesz odejść.
            Oficer zasalutował i natychmiast wyszedł. Godzinę później w kierunku Ziemi oddalonej o miliony kilometrów, ze statku zostały wystrzelone cztery kuliste, jednoosobowe kapsuły. Najeźdźcy ruszyli na łowy, a wśród nich była osoba, której nikt by się tam nie spodziewał.
***
- Co cię trapi, mój drogi uczniu – zapytał niski mężczyzna okryty czarnym płaszczem. Siedział na drewnianej ławie, obok Mitsau.
            Byli we wspólnej szatni przeznaczonej dla zawodników, którzy dotarli aż do półfinałów turnieju Tenkaichi Budokai. We wcześniejszych walkach młody mężczyzna ukryty pod płaszczem z kapturem wygrywał i wdarł się przebojem na tak wysoki szczebel rozgrywek. Podczas ostatniej potyczki omal nie przegrał, gdy nagle przytłoczyła go obecność tak potężnej siły, którą wyczuł. W ostatniej chwili zdołał uchylić się przed ciosem i wyrzucić przeciwnika za matę.
- Gdzieś tam… Nie wiem gdzie, ale są osoby o niewyobrażalnej, nieludzkiej potędze. Czy wiesz kto to? – zapytał Mistrza szeptem. Poczuł się strasznie słabym na myśl o tym, że są we Wszechświecie postacie, dla których on nie stanowi żadnego zagrożenia. Z drugiej strony motywowało to go do jeszcze bardziej morderczych treningów.
            Mistrz głośno westchnął i wstał. Zamyślony krążył po pomieszczeniu. Ściany z czerwonej cegły były ozdobione zdjęciami dawnych zwycięzców turnieju. Sam też wyczuł nagły wzrost Ki gdzieś poza Ziemią. Nikt na tej planecie nie dysponował już przecież taką siłą.
- Widocznie coś dzieje się w Zaświatach, albo na innej planecie. Nie zaprzątaj sobie tym głowy, zajmij się tym, co jest teraz. Musisz wejść do finału – mówił spokojnie do podopiecznego.
Ten mały już wyczuwa obcą energię z takiej odległości, nawet jeśli to tak potężna siła – dziwił się w myślach. – Odegrasz ważną rolę w przyszłości. Już tej najbliższej, wiem to.
            Na zewnątrz panowało poruszenie. Zbliżał się czas walk mających wyłonić finalistów.
- W pierwszej walce półfinałowej udział wezmą Yuki ze szkoły Herculesa oraz Siergiej Povietkin z Północnej Szkoły Wilków! Powitajcie tę dwójkę gromkimi brawami!
            Walcząca właśnie z cieniem Yuki za chwilę zamarła. Następnie zacisnęła mocnej pas i dumnym krokiem przeszła obok Mitsau. Nie patrząc na niego wyszła pewnie z szatni na zalany słońcem teren przed nią. Tłum na widowni eksplodował brawami i różnymi okrzykami pokrzepiającymi ją i zachęcającymi do spektakularnego zwycięstwa. Dziewczyna była zdecydowaną faworytką publiczności.
            Niedługo po niej z szatni wyszedł niczym niewyróżniający się około trzydziestoletni blondyn w krótkich spodniach. Był dość dobrze zbudowanym niebieskookim wojownikiem naznaczonym wieloma bliznami na rękach. Szedł z niemniejszą pewnością siebie, jednak reakcja kibiców na jego widok była zgoła różna od tej, jaką zgotowała Yuki. Tłum buczał i gwizdał. Siergiej Povietkin stanął naprzeciw drobnej dziewczyny w białym kimonie.
            Mitsau obserwował ich uważnie. Oboje stali mierząc się wzrokiem. Konferansjer kolejny raz tłumaczył zasady walki, a następnie zszedł z ringu będącego kwadratem o powierzchni 60 metrów kwadratowych, wyłożonym szarymi kamiennymi płytami i podniesionym na pół metra poziom ziemi wokół ringu.
            Wraz z uderzeniem w potężny gong przeciwnicy zaszarżowali na siebie. Pierwszym celnym uderzeniem było mocne niskie kopnięcie na lewe udo dziewczyny, która w odwecie chwilę później celnie wbiła łokieć pod mostek mężczyzny i odskoczyła od niego.
            Po kilku minutach wymiany ciosów walka przeniosła się do parteru. Oboje byli tak zmęczeni po wcześniejszych walkach oraz obecnej wymianie ciosów, że z trudem łapali oddech. Gdy Povietkin był między nogami Yuki, ta przełożyła prawą nogę na bark mężczyzny i ugięła ją, przyciskając głowę mężczyzny do jego prawej ręki, którą podebrała i przysunęła do swojej kończyny zawieszonej na karku przeciwnika. W ciągu kilku następnych sekund dziewczyna zarzuciła lewą nogę na prawy piszczel. Z całych sił naparła nogami na kark przeciwnika, który szamotał się jak dzikie zwierzę próbując zerwać próbę duszenia. Natychmiast otrzymał dwa szybki ciosy od Yuki, która widocznie postaiła wszystko na jedną kartę. Siergiej był duszony własnym bicepsem, na który jego szyję wciskała technika przeciwniczki. Twarz wojownika najpierw zrobiła się czerwona z wysiłku, a następnie sina. Dziewczyna trzymała go pewnie, mając zaciśnięte zęby i zamknięte oczy. Dopiero po upływie kilkunastu sekund ktoś zrzucił z niej ciężar mężczyzny.
            Otworzyła oczy, by zobaczyć nad sobą konferansjera – rudego mężczyznę w sile wieku, średniego wzrostu, ubranego w czarny garnitur, białą koszulę i z okularami przeciwsłonecznymi na nosie; dwóch sanitariuszy oraz dwie postacie w czarnych płaszczach z kapturami. Wszyscy dyskutowali o czymś zawzięcie. Wyższy z zamaskowanych, Mitsau, energicznie gestykulował. Wreszcie konferansjer przemówił do mikrofonu.
- Panie i panowie! Po morderczej walce, przez poddanie duszeniem trójkątnym, wygrywa Yuki ze szkoły Herculesa!
            Dwóch sanitariuszy zniosło Siergieja z maty na noszach, zaś Mitsau wziął czarnowłosą na ręce i zaniósł do szatni.
- Połóż ją ostrożnie – powiedział Mistrz wyciągając spod płaszcza mały woreczek. Wybrał coś z niego i schował zawiniątko z powrotem do kieszeni spodni. Jego uczeń położył dziewczynę na ławie i usiadł obok niej. Starszy mężczyzna ostrożnie włożył jej do ust niewielką zieloną fasolkę.
- Zjedz ją, poczujesz się znacznie lepiej – rzucił zachęcająco i odszedł. Po krótkiej chwili Yuki poczuła, jak jej ciało wypełniają nowe siły. Spojrzała zdziwiona na siedzącego przy niej chłopaka.
            Ten bez słowa wstał. Właśnie usłyszał, że jest wywoływany na matę. Wyszedł na ring w ciszy. Naprzeciw niego stał potężnej budowy mężczyzna w fioletowym kimonie z żółtym pasem. Miał ponad dwa metry wzrostu i z pewnością co najmniej 120 kilogramów wagi.
To na pewno Tong Wielki Byk – pomyślał patrząc na mężczyznę, który z wyglądu przypominał mu bardziej barbarzyńcę niż wojownika. Miał całkowicie wytatuowaną twarz i włosy ułożone w irokeza.
            Po gongu trwali przez chwilę w miejscach, by następnie ostrożnie ruszyć ku sobie zataczając koła. Pięćdziesiąt uderzeń serca później Tong zaatakował jako pierwszy. Wyciągnął obie ręce próbując zmiażdżyć przeciwnika w uścisku. Mitsau umknął mu, by w kontrataku zaatakować ciosem sierpowym na żebra. Tańczył wokół przeciwnika zasypując go gradem ciosów, których ten zdawał się nie odczuwać. Po kolejnym uniku przed kopnięciem, nie zauważył ciosu lewą ręką, który wylądował na jego szczęce. Zachwiał się, co bez wahania wykorzystał Tong.
- Koniec ukrywania się – powiedział z triumfalnym uśmiechem, gdy zerwał płaszcz z przeciwnika.
            Cała publiczność oraz osoby oglądające relację w telewizji zobaczyli przed sobą około dwudziestoletniego młodego mężczyznę o rozczochranych czarnych włosach sięgających mu do łopatek. Jego ciemne oczy po kilkunastu sekundach stały się nadludzko spokojne. Miał na sobie granatowe buty sięgające za kostkę, do tego czerwone spodnie i szeroką koszulkę bez rękawów, w tym samym kolorze. Jego pas był tej samej barwy, co buty. Dobrze widoczne mięśnie napięły się, gdy zablokował kilka kolejnych uderzeń. Na jego przystojnej twarzy pojawił się uśmiech.
- Pokonałem pięciu twoich uczniów na raz, gdy zaatakowali Yuki przed rozpoczęciem turnieju, to i z tobą się uporam. Jesteś silny, to fakt, ale teraz poczujesz, co to jest prawdziwa siła!
            Młody wojownik wyskoczył trafiając kolanem w brodę Wielkiego Byka. Następnie oszołomionego przeciwnika powalił kopnięciem na kolana, a następnie grad ciosów łokciami pozbawił giganta przytomności i zalał jego twarz oraz płyty maty krwią. Na koniec, Mitsau od niechcenia popchnął przeciwnika tak, że ten wylądował na plecach.
            Na całym obiekcie zapanowała cisza. Dopiero po kilku sekundach tłum zaczął skandować imię młodzieńca.
- Po dość brutalnym nokaucie do finału, który odbędzie się za pięć godzin, o zachodzie słońca, wchodzi Mitsau!
            Gdy chłopak wrócił do szatni, Yuki zamarła.
O cholera… ON… MA… OGON!


***
 Mam nadzieję, że się spodobało. Liczę na każdy komentarz, zarówno ten dobry, jak i ten zły.
 Pewnie nic nowego nie stworzę do świąt, więc przy okazji chciałbym Wszystkim życzyć Wesołego Alleluja, radosnych Świąt Wielkanocnych, abyście wypoczęli i z nowymi siłami pisali jeszcze więcej i jeszcze lepiej. No i żeby nikt nie dostał śnieżką w Lany Poniedziałek :) 

15 komentarzy:

  1. Się wzruszyłam się! I może nawet w końcu uda mi się dodać komentarz? :D
    Nie zabiłam Cię, bo najpierw Ty to zrobisz ze mną. Masz więcej powodów. ;)
    i pisajta więcej! Jestem na tak nadal!
    Dolinki pozdrawiają Górny!
    ;)
    S.

    OdpowiedzUsuń
  2. To mój był obowiązek kazać ci ruszyć dupę wreszcie!Na razie się spieszę ale jak wrócę do domu to dam ci wyczerpujący komentarz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co tu się wypowiadać dużo na ten temat, jak zawsze świetnie. Kazałeś mi niemiłosiernie długo czekać aż ten rozdział się pojawi, ale było warto! Proszę Cię jedynie o to, żebyś zmienił ten kolor czcionki! Kilka razy oczy mi się męczyły i musiałam na chwilę, przestać czytać.

      A i plus mały spam, nowy rozdział się pojawił na zycie-too-gra.blogspot.com czekam na ten obiecany, wyczerpujący komentarz. U ciebie niestety nie mam się do czego przyczepić i rozwodzić nad tekstem. Jest on dobry w każdym calu, wybacz ale najadłam się na noc słodyczy :D

      Pozdrawiam i cię całuję,
      Marna (ps. Sylwii następnym razem dziękuj, mam na imię Sylwia :D)

      Usuń
    2. Było warto?

      Hmmm... miło mi to słyszeć/widzieć :)

      Nie masz się do czego przyczepić? Buuuuuu! Obiecuję, że następnym razem dam Ci powód do narzekań, a przynajmniej postaram się o to.

      Usuń
    3. Nie no bez przesady xD

      Tym razem to ja - ta brzydka, głupia i naiwna c;

      Jestem jak najbardziej na TAK! Strasznie ciekawi mnie to, co tam wypocisz i jak to skorektorujesz (nie wnikajmy czemu blogger podkreśla mi to na czerwono >.<)

      Jestem chętna i gotowa na twojego nowego bloga ;) Kolejny do listy "WARTO PRZECZYTAĆ" : )

      Pozdrawiam i również nie całuję ponieważ znowu chora jestem :c

      Ale wirtualnego buziaka można wysłać :*
      Marna.

      Usuń
  3. nice nice nice...;DD wszystko co mogę powiedzieć to, to że masz się ruszyć z następnym ;DDDD ghee xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mariano, następnym razem napisz trochę więcej ;D

      Ruszę się, powoli koncept w głowie się rodzi, więc będzie BANG!

      Usuń
  4. Na początku powinnam podziękować, jednak najpierw przeproszę.

    Powinnam była skomentować Twój rozdział w dniu premiery, jednak możliwości sprzętowe i czasowe uniemożliwiły mi to całkowicie.Poza tym, święta, Matko Boska patronko dobrej śmierci, święta!

    Teraz mogę podziękować za dedykację. Rodzynku, nie uśmierciłam Cię tylko dlatego, że gdybym to zrobiła, nie byłoby już w ogóle kolejnego rozdziału. Ale wiedz, że jeśli nas opuścisz, Gabryś i ja znajdziemy Cię i Cię zabijemy. Aaron też będzie.

    Teraz przejdę do rozdziału. Długość mnie satysfakcjonuje, ilość krwi też. Znaczy, teoretycznie krwi nie było ale praktycznie to w mojej wyobraźnie lała się hektolitrami. Przynajmniej przy pierwszej scenie. Ale jak oni mogli zniszczyć zieloną trawkę???

    Dobra, podoba mi się, że ta Yuki to nie jest typowa trzęsidupa, która boi się wszystkiego. Ja już połączyłam wspaniałą, nieromantyczną i brutalną miłością sado-maso ją i głównego bohatera. Nie wnikaj.

    Wiesz, co, lepiej, żebym nie komentowała dalej. Mój mózg działa dziwnie bo nawdychałam się środków czyszczących.

    Odpisałam Ci u mnie, bo tak.
    Wesołych świąt
    JS

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, sam też (u Ciebie też) komentowałem długo po premierach rozdziałów, więc nie widzę żadnego problemu.

      Wytłumaczenie tego, dlaczego mnie nie pozbawisz życia... no niech będzie, że zrozumiałem.

      Oczywiście, czekam na Waszą trójcę. Nie będę wołać swoich ludzi do pomocy :)

      Przepraszam, że na początku pominąłem ten szczegół, jakim jest rozlew krwi. Ta część powstawała dość chaotycznie, głównie na wykładach, dlatego zdarzały się pominięcia szczegółów takich. Wybacz mi to bardzo.

      Jednak widzę, że Twoja wyobraźnia i tak to sobie dorobiła na boku, wielki plus. Zniszczenie zielonej trawki? Przepraszam, już nie będę...

      Yuki taka właśnie miała być, taki "kozak w kiecce", chociaż do tej pory paradowała w kimonie. Ten Twój pomysł... właśnie, nie wnikam lepiej.

      No i... brak jakiegoś komentarza na temat Mitsau i jego "dodatkowej" części ciała, jaką bez wątpienia jest ogon? O.O

      Usuń
    2. Wiesz co, w mojej głowie ostatnio jest taki zamęt, że zapomniałam o tym drobnym szczególe. W sumie ogon to coś całkiem normalnego, w przeciwieństwie do kozackich ekip, które wprowadzę gdzieś tam później. Nie radzę wnikać.

      To co się będzie działo to masakra, trochę jak z Twoją ekipą, tylko na poziomie ludzkości nie boskości.

      Nie chciałabym spotkać Twojej ekipy, ale wiem, że mam w rękawie takie asa, który by tych Twoich tam, pozamiatał. Zresztą zobaczysz :D

      Dobra, koniec. mam ostatnio zjechaną psychikę i wafelki zamiast mózgu.

      Ja tez odpisałam Ci, ale tak króciutko bo nie mam pomysłu co jeszcze :P

      Usuń
  5. hmm extra
    i co tu więcej pisać :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Okej, zakładam, że tutaj szybciej przeczytasz, więc informuję tutaj. Dzięki mojej przyjaciółce powstał pomysł, który zaczęłam powoli realizować na blogu http://burn-them.blogspot.com/
    Uważam, że to pójdzie mi lepiej z prostego względu. Uniwersum będzie moje (właściwie to nasze, bo to umiejscowione po prostu w naszym świecie, ale lekko zmodyfikowane) i dlatego będę mogła robić co mi się podoba, bez ograniczeń innych autorów.
    Jeśli jesteś zainteresowany, zapraszam. Twoje komentarze zawsze podnoszą na duchu. Uwaga, pomysł jest cokolwiek dziwny.
    Pozdrawiam
    JS

    OdpowiedzUsuń
  7. Czy ciebie już dawno nikt nie kopnął w dupę?
    Wracaj mi migusiem do tego opowiadania, witam z szeroko otwartymi ramionami nowy rozdział, który nie pojawia się już od scvcghfdefjkhjbghgcdffjke czasu! Ruszaj się i siadaj przed tą kartką i pisz. Albo cię znajdę i za siebie wtedy już nie ręczę!

    OdpowiedzUsuń
  8. Po pierwsze postanowiłam teraz napisać komentarz pod tym postem, gdyż mogłaby zapomnieć co napisać ogólnie, a tak przynajmniej masz komentarz do konkretnej treści.
    Jestem ciekaw kim jest ów mistrz i skąd posiada senzu. W pierwszej chwili pomyślałam okaliniec ale wątpię by Kocur zstąpił na ziemię.
    Zastanawiający jest chłopak czyli główny bohater, Ile Posiada w sobie Saiyana oraz z której linii pochodzi?? Czy będzie następcą naszych wspaniałych bohaterów DB??
    A co robi cała Śmietanka wojowników na planecie bogów? Czy oni żyją czy jednak nie?? Jeśli nie to musieli umrzeć młodo zważywszy na ich wiek. I tu nasówa się pytanie dlaczego?
    Na koniec oczywiście Goku, bo jakże można byłoby o nim zapomnieć? Domyślam się że jest opiekunem smoczych kul tylko dlaczego nie wolno mu opuscic palacu wszechmogacego?? I akurat dlaczego tam??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Internet dopiero powrócił do mnie (dzięki czemu mogłem chociaż częściowo zredagować nowy rozdział, który wpadnie na stronę dzisiaj-jutro), więc postaram się na szybko rozwiać wątpliwości.

      Mistrz jest mistrzem (niedługo nadam mu imię, przysięgam), postaram się trochę rozwiać wątpliwości w następnych dwóch-trzech rozdziałach. Nie, to nie jest Korin. Mistrz jest człowiekiem, nie takim zwykłym, ale wciąż człowiekiem (jak Krillin, Yamcha, Tien, Roshi - oni też nie są normalni, przez swoje możliwości)

      Sprawa Mitsau też się wkrótce wyjaśni, jeszcze chwilę potrzymam Was w niepewności (a tak naprawdę, to sam dopiero niedawno, czyli przy wznowieniu projektu, wpadłem na pomysł, jak to rozwiązać).

      Wszyscy nie żyją, jak zostali przywróceni do ciał, to zostało napisane chyba w czwartym rozdziale (albo w trzecim, no w tych nowych :D )

      Goku jest teraz nowym smokiem, siedzi w osobnym wymiarze, do którego nikt, oprócz innych smoków, nie ma wstępu (o czym marudzę jego ustami w chyba każdym nowym rozdziale). Częściowo to zapożyczenie pomysłu z AF, które nagiąłem pod własne wyobrażenie. Stwierdziłem, że mogę go trochę upodobnić do pałacu Wszechmogącego, bo to chyba jedyne miejsce, które mogło się Goku kojarzyć z kulami. Tak teraz pomyślałem, że może w przyszłości rzucę Goku do siedziby Shenrona lub Porungi.

      Usuń

Szablon wykonała Sasame Ka z Ministerstwo Szablonów